Desert horizons motorcycle expedition, serbia border Desert horizons motorcycle expedition, serbia border

Pierwsze dni wyprawy Desert Horizons – z Polski do Turcji

Wyprawa Desert Horizons rusza z Polski. Pierwszy etap prowadzi przez Bałkany do Turcji – setki kilometrów i początek naszej drogi na południe.

Spis treści

Witaj czytelniku!

Minęło już kilka dni, odkąd wróciliśmy do Polski, więc w końcu możemy na spokojnie spisać to wszystko, co działo się na trasie naszej wyprawy. Desert Horizons 2025 ruszyło dokładnie tak, jak planowaliśmy — z Polski w stronę Bliskiego Wschodu.

To był długi i momentami męczący start, ale z perspektywy czasu… dokładnie taki, jaki miał być.

Ten dziennik to nie poradnik ani żaden przewodnik po atrakcjach. To zapis drogi — tak po prostu. Zmęczenia, stresu, śmiechu i tych chwil, kiedy człowiek zastanawia się, po co właściwie to sobie robi.

A jeśli w którymś miejscu zatrzymaliśmy się na dłużej i udało się zobaczyć coś więcej niż parking, gdzie zrzucaliśmy kaski, albo materac, na który padaliśmy po całym dniu — o tych miejscach napisaliśmy osobno, w oddzielnych wpisach.

➡️ Zobacz stronę projektu Desert Horizons 2025

➡️ Przeczytaj wpis o starcie wyprawy

Dzień 1: 28 sierpnia 2025, piątek

🇵🇱 Polska, Warszawa -> 🇸🇰 Słowacja, Malacky

Pakowanie miało się zacząć „na spokojnie”, a wyszło… jak zwykle. Realnie z ogarnianiem wystartowaliśmy już w środę 26 sierpnia, ale dopiero w piątek zobaczyliśmy skalę — wszystko załadowane na motocyklu i oho, srogo dociążony. Dzień wcześniej, czyli w czwartek, padła ładowarka indukcyjna do telefonu Quad Lock (klasyka: dzień przed wyjazdem i miesiąc po gwarancji). Więc na ostatnią chwilę trzeba było lecieć do RRmoto po nową.

Piątek, dzień wyjazdu, łączyliśmy jeszcze z pracą zdalną — błąd. Taki dzień powinien być tylko na ogar i pakowanie, a nie na „jeszcze wyślę dwa maile”. Do tego szybki wypad do galerii, żeby wymienić dolary na Irak, bo nie wiedzieliśmy, czego się spodziewać po tamtejszych kantorach. Schodzenie z tobołami na parking, pierwsze przymiarki i… tankbag okazał się królem przeszkadzaczy. Telefon nie siadał jak trzeba, pulpit kierowcy ledwo widoczny, a czasu coraz mniej. Wyjazd opóźniony o jakieś 30 minut (celowaliśmy w 16:30). Trudno — ogarniemy to „później” (ta, jasne xD). Rura, jedziemy!

Polska poszła gładko, ale za Czechami przyszła noc i deszcz — zero widoków, tylko krople na wizjerze. Doczłapaliśmy do hotelu pod Bratysławą około 2:00 w nocy. Zmęczenie level „lepiej nie rozmawiaj ze mną”, a jeszcze kilka kursów między motocyklem a pokojem, bo nie byliśmy gotowi, żeby zostawić część gratów przy maszynie. Na szczęście udało się zaparkować tuż przy wejściu. Spać. Zdecydowanie ten dzień nie był nasz…

  • ⌚️ Czas jazdy: 8 godzin 18 minut;
  • 🛣️ Dystans: 652 km;
  • 🏍️ Średnia prędkość: 98 km/h

Dzień 2: 29 sierpnia 2025, sobota

🇸🇰 Słowacja, Malacky -> 🇷🇸 Serbia, Belgrad

Pobudka koło 9:30. Czuliśmy się jak wiadomo co XD Śniadanie na zasadzie „żeby jechać” i szybka, nieudana próba ujarzmienia tankbaga i uchwytu. Trudno — zostaje jak jest. Kierunek: Węgry.

Przez stolicę tego kraju tylko przelatywaliśmy, bo byliśmy tam już wcześniej. Ale jeśli Wy jeszcze nie mieliście okazji, to naprawdę warto zatrzymać się na chwilę i zobaczyć to miasto. Na naszym blogu znajdziecie osobny wpis o tym, co warto tam zwiedzić i gdzie najlepiej złapać klimat stolicy Węgier.

Oczywiście po jakimś czasie jazdy spotkał nas nierozłączny przyjaciel – deszcz. Bo przecież nie może być piękna pogoda, prawda? Etap europejski to jeden wielki prysznic. Było ciepło, więc wkładanie przeciwdeszczowych ubrań to udręka. Trzeba się zatrzymać, wygrzebać to z kufra, wciągnąć na siebie… dramat. Na buty Jadzia miała jeszcze jakiś sensowny ochraniacz, ale ja? Zostawiłem swoje buty przeciwdeszczowe w Warszawie z myślą: „no przecież nic się nie wydarzy”. Ta… nic. Do gry wjechały worki na śmieci i co? Idealny patent. Śmieszne? A działa.

Za Budapesztem lunęło już tak, że przy naszej wadze nie chciałem ryzykować aquaplaningu (czyli sytuacji, w której opona „płynie” po wodzie i traci kontakt z asfaltem — sterowność wtedy leci w kosmos). Postój na stacji, herbata i hot-dog, ale deszcz nie odpuszczał. Trudno, przynajmniej się trochę ogrzaliśmy. Nowy worek na buty (bo poprzedni postanowił się rozerwać) i dalej w drogę. Przeciwdeszczowe rękawice zdały egzamin, chociaż przyjemności w tym zero. Dopiero bliżej granicy z Serbią przestało lać. Trochę spojrzeń typu „wracają z ruskiego bazaru” — trudno, moda funkcjonalna.

Granica węgiersko-serbska poszła sprawnie. Po serbskiej stronie wyłączyliśmy roaming (poza UE rachunek potrafi zaboleć). Wjazd do Belgradu: nie jest to najczystsze miasto, ale bez przesady. Hotel, zrzut bagaży i miły akcent: czajnik po… budyniu. Tak, ktoś gotował budyń w czajniku. Obrzydlistwo. Na koniec dnia zamówiliśmy naszego klasycznego McDonald’sa, bo nawet wyjść z pokoju nie mieliśmy już siły haha.

  • ⌚️ Czas jazdy: 7 godzin 15 minut;
  • 🛣️ Dystans: 587 km;
  • 🏍️ Średnia prędkość: 101 km/h

Dzień 3: 30 sierpnia 2025, niedziela

🇷🇸 Serbia, Belgrad -> 🇧🇬 Bułgaria, Sofia

Dzień dobry — czas wstawać, motocykl wzywa 😄 Łóżko twarde, ale kilometrów dziś mniej. Ten europejski przelot był ogólnie „na strzała” — gdybyśmy układali to drugi raz, dorzucilibyśmy jeden dzień luzu (jazdy max 5 godzin). Autostrady swoje robią, ale przy pogodzie w kratkę człowiek się zużywa szybciej. Choć jak później Wam opiszemy, przy jednym z dalszych etapów mieliśmy 12 godzin w siodle — więc te tutejsze siedem to był pikuś haha.

Koło 6 rano hotel „przez przypadek” wrzucił nam no-show na rezerwację i pobrał ponownie kwotę za pokój. Dwa tygodnie odzyskiwania pieniędzy — trudno, zdarza się.

Trasa spokojna, granica szybka, tylko trochę więcej aut w kolejce. Nocleg tym razem w Sofii, a tam powitał nas różowy pokój — Jadzia od razu szczęśliwsza 😄 Pakowanie szło nam już lepiej — nie zabieraliśmy wszystkiego jak leci. Więcej rzeczy przerzuciliśmy do rollbagów (czyli rolowanych toreb na kufry, które mamy z tyłu motocykla). Wyskoczyliśmy jeszcze na krótki spacer w okolicy hotelu, potem obiadokolacja w pobliskiej knajpce, zgranie kart z kamer i szybki zakup na Allegro — dwie karty eSIM do Turcji, żeby mieć internet od razu po wjeździe do kraju. Siusiu, paciorek i spać.

  • ⌚️ Czas jazdy: 5 godzin 10 minut;
  • 🛣️ Dystans: 399 km;
  • 🏍️ Średnia prędkość: 95 km/h

Dzień 4: 1 września 2025, poniedziałek

🇧🇬 Bułgaria, Sofia -> 🇹🇷 Turcja, Stambuł

Nowy miesiąc, nowa energia. Po nocy przy motocyklu nikt nie majstrował — hotel co prawda nie miał parkingu podziemnego, ale obraliśmy taktykę parkowania pod kamerami. Sprawdziło się, było bezpiecznie.

Przed wyjazdem robimy mądrą rzecz: wysyłamy kurierem DPD do domu wszystko, co zbędne. Przesiadka na lżejsze, meshowe kurtki od Shimy (ta sama klasa ścieralności — AA, ale dużo przyjemniej przy 40°C). Żegnamy się z tankbagiem — panu już dziękujemy za współpracę, bo jednak trochę psuje komfort prowadzenia. iPad też wraca do kraju, zostaje laptop. W sumie pozbyliśmy się około 12 kg i było to czuć. Z perspektywy końca wyprawy: zdecydowanie warto.

Na granicy tureckiej zdążyłem jeszcze odbyć calla z pracy (tak, na przejściu granicznym 😆). Odprawa przebiegła sprawnie: tureccy celnicy poprosili o nasze notarialne upoważnienie do korzystania z motocykla — w dowodzie rejestracyjnym nie znaleźli naszych nazwisk, widniała tylko nazwa firmy leasingowej. Dokument się przydał. Przy takiej wyprawie lepiej być przygotowanym z papierami, niż potem się tłumaczyć. Jeśli chcecie zobaczyć, jak ogarnąć legalizację upoważnienia od leasingu, zerknijcie do naszych poradników. Na marginesie — strona Carnet de Passages twierdzi, że Turcja wymaga karnetu, ale w praktyce to nieprawda. Nawet ambasada Turcji potwierdziła, że nie jest potrzebny, więc tym razem pomarańczowa książeczka została w kufrze. Celnicy nie zaglądali do bagaży, więc po szybkiej fotce na granicy — ruszamy dalej!

Stambuł klasycznie zakorkowany. Jedziemy jak lokalsi — poboczem i między pasami, bo inaczej utopilibyśmy godziny. Wieczorem szybka pizza (średnio smaczna, ale głód nie wybiera) i do hotelu. Zostajemy tu do 3 września, więc trochę pozwiedzaliśmy. Stefan (tak nazywamy motocykl) stoi i odpoczywa — w końcu też mu się należy.

  • ⌚️ Czas jazdy: 8 godzin 22 minuty;
  • 🛣️ Dystans: 560 km;
  • 🏍️ Średnia prędkość: 86 km/h

Turcja, przybywamy!

Na tym kończy się nasz europejski etap. Z mokrych autostrad i hotelowych czajników po budyniu (w ogóle, co to za pomysł zrobić budyń w czajniku XD) przenosimy się w świat zupełnie inny — pełen słońca, przypraw i chaosu na drogach.

Kliknij w link, aby przeczytać kolejną część. Ruszamy dalej, w stronę tureckiego interioru — przez Ankarę, Kapadocję i Şanlıurfę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *