Saudi arabia, edge of the world Saudi arabia, edge of the world

Edge of the World – pojechaliśmy zobaczyć, jak jest naprawdę

Krótka, nasza relacja z Edge of the World w Arabii Saudyjskiej: droga, widoki i odpowiedź na pytanie, czy to miejsce serio robi wrażenie.
Spis treści

Cześć! 👋

Jeśli jesteście już w okolicach Rijadu, to Edge of the World jest jednym z tych miejsc, gdzie naprawdę szkoda odpuścić. To nie jest „kolejny punkt do odhaczenia”, tylko widok, przy którym człowiek na chwilę milknie i po prostu stoi jak głupek, patrząc w tę przepaść i pustkę dookoła.

Nie będziemy się tu rozpisywać jak w przewodniku, bo ten wpis ma być krótki i konkretny. Zamiast długiej historii dostajecie najważniejsze rzeczy, które warto ogarnąć przed wyjazdem: jak wygląda dojazd, na co uważać na miejscu i co byśmy zrobili inaczej, gdybyśmy jechali drugi raz. Plus wrzucimy naszą mapkę trasy, bo to ułatwia życie bardziej niż tysiąc zdań.

Skąd pomysł i co to jest Edge of the World?

Pierwszy raz trafiliśmy na to miejsce jeszcze przy naszej pierwszej podróży do Arabii Saudyjskiej. Klasyk: zdjęcia w necie wyglądają jak fotomontaż, a nazwa brzmi jak clickbait, więc wiadomo — ciekawość wygrywa. Jeśli chcecie zobaczyć, jak wyglądał nasz wyjazd w 2023 roku, to podrzucamy też link do tamtego artykułu:

👉 Arabia Saudyjska – Pierwsze wrażenia z podróży w 2023 roku i nasze praktyczne porady

Edge of the World to tak naprawdę Jebel Fihrayn — potężna krawędź skalna na końcu pasma Tuwaik (Tuwaiq Escarpment), mniej więcej 100 km od Rijadu. Stoi się na klifach i ma się przed sobą pustą przestrzeń aż po horyzont, bez żadnych „rozpraszaczy”: miast, drzew, czegokolwiek. Właśnie stąd wzięła się ta nazwa — wrażenie jest takie, jakby świat się tam po prostu urywał. 

A że tym razem przejeżdżaliśmy przez Arabię Saudyjską motocyklem i i tak kręciliśmy się koło Rijadu (mieliśmy też serwis gwarancyjny w BMW Motorrad), to zrobiliśmy klasyczne: „dobra, upychamy to w plan choćby na chwilę”. I serio: nawet przy napiętym grafiku taki przystanek ma sens, bo to jeden z tych widoków, które zostają w głowie na dłuuuuuugo. Dobra, trochę podczas jazdy mnie jako kierowcę nogi bolały – ale Jadzia była prze-zadowolona!

Droga na Edge of the World

My też przed wyjazdem przekopaliśmy pół internetu, bo opcji dojazdu jest kilka, a stan dróg w tym miejscu potrafi się zmieniać szybciej niż pogoda w górach. Do tego widzieliśmy wycieczki mini-busami, więc z tyłu głowy była myśl: skoro oni tam dojeżdżają, to nie może być to wyłącznie trasa dla hardkorowego off-roadu.

W 2023 roku temat już się u nas przewinął, ale wtedy mieliśmy klasyczny ścisk (czerwcówka w Rijadzie, tempo zwiedzania absurdalne), a do tego jeździliśmy sedanem i po prostu szkoda nam było auta na loterię z kamieniami i koleinami. Zostawiliśmy to na kiedy indziej — i właśnie teraz przyszło to indziej.

Najprościej (i najczęściej opisywaną drogą) jest wyjazd z Rijadu drogą 535, a potem przeskok na 5762 w stronę miejscowości Sadus. To jest ten fragment, który robi się szybko i normalnie, po prostu bez kombinowania. 

Dalej kluczowy moment to okolice Sadus i zjazd niedaleko Sadus Dam. W praktyce wygląda to tak, że przejeżdżacie przez miejscowość, ale zjeżdżacie przy takim skrzyżowaniu przecznicę przed tamą i od tej drogi zaczyna się ta właściwa część trasy. Na Google Maps skrzyżowanie oznaczone jest 📌 tą pinezką z tego linku, a potem kierunek w którym należy jechać i kończy się też asfalt na drodze – jest oznaczony 📌 tą pinezką

Poniżej macie naszą mapkę jak jechaliśmy naszym motocyklem BMW R1250GS, powinna Wam pomóc w ustaleniu trasy.

Szuter, który potrafi zaskoczyć

Od momentu, gdy kończy się asfalt, do takiego „przysłowiowego parkingu” macie mniej więcej 20 km jazdy po szutrach i żwirze. Dobra, to nie jest piach typu „zaraz się zakopiemy”, bardziej twarda nawierzchnia, kamienie i odcinki, które są nierówne i mocno wyjeżdżone. Do tego droga jest pofałdowana, więc na motocyklu – szczególnie przy wolnej jeździe – potrafi porządnie rzucać. 

I tu zaczyna się mój osobisty dylemat: jak w ogóle jechać? Siedzieć? Stać? Kucać jak na crossie? Finalnie najlepiej działało mi lekkie tempo i jazda na delikatnym „przykucu” – tak w okolicach 30-35 km/h, żeby motocykl sam się trochę uspokoił na tych nierównościach. Tylko że… zgadnijcie, jak płakały moje uda. Myślałem, że umrę. Sport u mnie to chyba głównie scrollowanie Instagrama na toalecie XD A motocykl jak położę, to podniosę – ale godzina w przykucu? To jest tragedia.

No i pamiętajcie: jechaliśmy we dwoje. Jadźka miała gratis masaż tajski, choć też próbowała czasem wstawać jako pasażerka. Tyle że szybko odpuściła, bo w tej pozycji już serio łatwo byłoby ją zrzucić z siedzenia.

Gdybym jechał sam, to pewnie bym się trochę bardziej rozpędził i „świrował pawiana” – te pofalowania byłyby mniej odczuwalne. A następnym razem… serio bym się zastanowił nad zostawieniem bocznych kufrów. Ale o tym za chwilę.

Jakim autem tam jechać?

Wersja uczciwa: najlepiej SUV z normalnym prześwitem, a 4×4 daje święty spokój. To nie jest trasa, na której chcesz się zastanawiać „czy mi zaraz zetnie oponę” albo „czy tu jeszcze zawrócę”. 

Ale… da się to zrobić też bez 4×4. Widzieliśmy jedną wycieczkę, więc to nie jest tak, że wstęp jest tylko dla off-roadowych potworów. Po prostu w sedanie wszystko zależy od dwóch rzeczy: prześwitu i tego, czy będziecie jechać jak cywilizowani ludzie. Jak auto nie jest przesadnie niskie, a wy nie robicie „jajec” za kierownicą, to wolno, ale dojedziecie.

Najważniejsza zasada, której bym się trzymał: zaplanujcie to tak, żeby przed zmrokiem wrócić do asfaltu. Ten „moment ulgi” poznacie po okolicach Sadus, gdzie kończy się szuter i zaczyna normalna droga.

Nawigacja

Tu podpisujemy się obiema rękami: jeśli macie Garmina albo jeździcie z mapy.cz, to będzie po prostu mniej nerwów. Google Maps na takich szutrach potrafi zgubić sens, pchać w dziwne skróty albo rysować „drogę”, która w praktyce jest tylko śladem po autach.

Jest też druga popularna opcja dojazdu przez tzw. Acacia Valley, ale tam często przewija się temat bramy i ograniczeń. Wiele osób pisze, że ta brama bywa otwierana głównie w weekendy (nie ten nasz weekend, tylko arabski weekend: piątek-sobota), a w tygodniu potrafi być zamknięta, więc można się odbić.  My tej trasy nie testowaliśmy — nie mieliśmy ochoty robić sobie przygody pod tytułem „szukanie wulkanizacji na pustyni”, gdyby złapać kapcia.

Jak jest na miejscu?

Dojeżdżacie do takiego większego placu i to jest moment, w którym robi się jasne: dalej autem/moto lepiej już nie cisnąć. Pojawiają się ostrzegawcze znaki typu „nie jedź dalej, bo spadniesz” – trochę to brzmi jak mem, ale sens jest prosty: tu nie ma barierek, a krawędź jest serio krawędzią. 

Od tego miejsca do pierwszego punktu widokowego jest dosłownie chwilka spaceru, jakieś symboliczne sto metrów. I od razu dostajecie to, po co się tu przyjeżdża: widok jest przekozacki, a dookoła… cisza. Taka prawdziwa cisza, nie cisza w mieście o 3 w nocy, tylko pustynna, totalna. 

Jeśli macie siłę (i nogi jeszcze nie płaczą), to można iść dalej (do głównego punktu widokowego) – między widoczkami prowadzi droga, trochę w dół, trochę w górę. I teraz wchodzi mój wątek dramatyczny: po tej naszej godzinie jazdy „na kucka” moje uda domagały się masażu i kapitulacji, więc skończyłem na pierwszym widoku i powiedziałem Jadzi: „mi już wystarczy, idź dalej sama”. Dorzuciłem jeszcze, że jakby spadała, to niech krzyczy — taki mój romantyzm XD (spokojnie, brzmi gorzej niż wygląda; po prostu nie miałem już pary na kolejne podejścia). 

W głowie siedziało mi jeszcze jedno: wrócić na asfalt przed zmrokiem. To miejsce jest idealne na zachód słońca, ale tylko wtedy, gdy ogarniacie timing i nie kończycie powrotu po ciemku na szutrach. Gdybyśmy byli tu wcześniej, pewnie byśmy więcej pochodzili i zobaczyli więcej punktów – ale na „złotą godzinę” i tak trafiło nam to świetnie.

O czym warto pamiętać?

  • 📶 Zasięg: bywa mocno „w kratkę”. Raz złapie 4G/LTE, za chwilę spadnie do 2G albo zrobi się cisza. U nas Mobily coś tam działało, ale internetu nie traktowaliśmy jako pewniaka.
  • 🛰️ Plan B: na moto mieliśmy Garmina Montanę jako backup (nawigacja + satelitarnie, na wszelki wypadek). Sama świadomość, że nie jesteśmy „odcięci od świata”, mocno uspokaja głowę.
  • 💧 Woda + coś do przegryzienia: na miejscu nie ma sklepu, kawiarni ani „zaplecza”, a w terenie łatwo zostać dłużej niż planowaliście.
  • 🚻 Toaleta: To jest pustynia, a nie atrakcja z zapleczem sanitarnym. Serio. Warto to wiedzieć zanim ruszycie z Rijadu.
  • Timing: ogarnijcie to tak, żeby wracać po szutrze jeszcze za dnia. Zachód słońca jest tu genialny, ale nie kosztem powrotu po ciemku.
  • 🌬️ Wiatr i temperatura: w dzień potrafi grzać, a po zachodzie robi się chłodniej — lekka bluza/wiatrówka naprawdę ma sens.
  • 🥾 Buty + krawędź: kamienie, luźny żwir i brak barierek. Do zdjęć nie trzeba podchodzić o krok za daleko.
  • 🛞 Opony/naprawy: kamienie są, więc autem warto mieć chociaż sensowny zestaw „na kapcia”. Na moto temat jeszcze bardziej aktualny. 

Sprawdź mocowania w swoim motocyklu

Na tych pofałdowanych szutrach (tarka – to jest idealne określenie) wibracje potrafią zrobić swoje i nawet dobrze dokręcone rzeczy potrafią się z czasem poluzować. U nas skończyło się tak, że odpadła część śrubek od stelaża pod boczne kufry Givi, a do tego poluzowało się mocowanie nawigacji z przodu po stronie kierowcy.

  • 🔩 szybki rzut oka na śrubki: przed wjazdem w szuter (i po zjeździe z niego) warto przelecieć ręką/okiem kluczowe mocowania: stelaże kufrów, gmole, sety, uchwyt nawigacji/telefonu;
  • 🧰 podstawowe narzędzia: kilka imbusów/torxów + mała grzechotka potrafią uratować dzień, bo „dokrecenie dwóch śrubek” w terenie to różnica między spokojnym powrotem a jazdą w stresie;
  • 🧷 zapas drobnicy: 2–3 śrubki/nakrętki/podkładki pod stelaże i uchwyty zajmują tyle co nic, a mogą uratować temat (bo jak coś odpadnie, to w pustyni raczej tego nie znajdziecie);
  • 🧴 klej do gwintów: jeśli coś ma tendencję do luzowania, to często pomaga średniej mocy threadlocker (typu „blue”) zamiast dokręcania do oporu;
  • 🪢 awaryjnie: trytytki, małe pasy transportowe + taśma to klasyk wyprawowy. Nie naprawią świata, ale czasem pozwolą dojechać do asfaltu bez nerwów;

Mała uwaga, żeby nie przesadzić: nie chodzi o siłowe dokręcanie wszystkiego jak wściekły, tylko o kontrolę i sensowne zabezpieczenie, bo wibracje potrafią stopniowo wykręcać połączenia. 

Wycieczki zorganizowane

Całkowicie zrozumiałe jest jeśli nie chce wam się bawić w planowanie, szukanie „tej właściwej” drogi i stresowanie się, czy Google znowu nie poprowadzi was w krzaki, to wycieczka zorganizowana ma dużo sensu. W praktyce większość takich wypadów wygląda podobnie: odbiór z Rijadu, dojazd 4×4 (albo busem), krótki hike po klifach i powrót — często w opcji na zachód słońca, czasem z kolacją / kawą po saudyjsku, a czasem z dodatkami typu wielbłądy czy nocne niebo.

Jeżeli chcecie iść na łatwiznę, to można wybrać jedną z ofert na GetYourGuide — są i opcje grupowe, i prywatne.   A jeśli skorzystacie z naszego linku partnerskiego, to dorzucicie też małą cegiełkę na utrzymanie bloga — dzięki!

👉 Wycieczka na Edge of the World na GetYourGuide

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *