China, Chengdu Article cover China, Chengdu Article cover

Chiny – Deszczowy stopover w Chengdu

Krótki, deszczowy stopover w Chengdu – czy warto wyskoczyć z lotniska? Panda, gorący rosół i pierwsze wrażenia z Chin!

This post is also available in: Language: EnglishEnglish

Cześć 👋

Dziś na tapetę bierzemy całkiem nieplanowane Chiny – trochę przypadkiem się pojawiły w naszym kalendarzu podróży. W dobrej cenie upolowaliśmy bilety do Tajlandii, a że przesiadka wypadała w Chengdu, to pomyśleliśmy – czemu nie wykorzystać okazji i zobaczyć kawałek tego miasta? Wiedzieliśmy, że Chiny to zupełnie inny świat – ze swoim tempem, zasadami i rozwiązaniami, ale co innego o tym słyszeć, a co innego przekonać się na własnej skórze. No i faktycznie – pierwsze zetknięcie było jednym wielkim „wow”. Do tego Chengdu przywitało nas deszczem, co nadało całej wizycie specyficzny klimat.

Gdzie znajduje się Chengdu?

Chengdu to stolica prowincji Syczuan, czyli kawałek południowo-zachodnich Chin. Miasto leży w takiej misce – dosłownie, bo cała okolica to kotlina otoczona górami. Dzięki temu klimat jest tu dość specyficzny – wilgotno, ciepło, a powietrze często ma taką lekką mglistą poświatę. To jedno z tych chińskich miast, które niby są ogromne, ale mają w sobie trochę więcej luzu niż Pekin czy Szanghaj. No i oczywiście – Chengdu to światowa stolica pikantnego jedzenia i miejsce, gdzie można spotkać pandy! 🐼🔥

Wyruszamy z Polski do Chin

Podzielimy tę podróż na kilka etapów – najpierw lecimy do Chengdu, a potem ruszamy dalej do Tajlandii. O tym, co działo się później, opowiemy w kolejnym wpisie (tak, na Phuket byłem już w czasie pandemicznego zamieszania, o czym możecie przeczytać tutaj). Tym razem chcieliśmy połączyć przyjemne z pożytecznym – trochę pozwiedzać, ale też popracować zdalnie przez trzy tygodnie.

Loty do Tajlandii z Polski w sezonie potrafią być absurdalnie drogie, więc trochę czasu zajęło nam znalezienie sensownej opcji. Przekopaliśmy różne kombinacje tras i portów wylotowych, aż w końcu udało się upolować coś, co cenowo miało sens – i tak na naszej trasie pojawiło się Chengdu.

Wylot z Warszawy

Żeby nie było za prosto, trochę skomplikowaliśmy sobie trasę. Ale finalnie – patrząc na ceny w sezonie – wyszło naprawdę korzystnie. Choć już po tym pierwszym etapie mamy kilka przemyśleń… ale o tym za chwilę. Na razie skupmy się na tym, jak dotarliśmy do Chengdu.

Cała akcja działa się w lutym. Nasz główny lot do Chin startował z Mediolanu Malpensa (MXP), ale najpierw trzeba było tam jakoś dotrzeć. Padło na Wizzaira do Bergamo (BGY) – bilety kupiliśmy już w październiku, więc ceny były jeszcze znośne, nawet z rejestrowanym bagażem. Dzięki temu nie musieliśmy martwić się o upychanie wszystkiego w podręczny plecak.

Przesiadka w Mediolanie

Po przylocie do Mediolanu nocowaliśmy w Hotel degli Arcimboldi, tuż obok stacji metra Bignami (M5) – wygodnie i bez zbędnych dojazdów. Śniadanie wzięliśmy na szybko przy Milano Centrale, a transfery z Bergamo do dworca i potem na Malpensę ogarnęliśmy z Terravision – sprawdzony przewoźnik, więc zero kombinowania.

Na Malpensie podczas nadawania bagażu Air China zrobiło nam niespodziankę – okazało się, że nasza walizka nie poleci bezpośrednio na Phuket. Trochę nas to zdziwiło, bo mieliśmy jedną rezerwację, więc logicznie myśląc – powinna. Ale nie, w Chengdu trzeba ją odebrać i nadać ponownie. No trudno, byliśmy już mentalnie gotowi na latanie tylko z plecakami, a tu dostaliśmy bonus w postaci 20-kilogramowej walizki – idealny towarzysz podróży… 😅

A, no i jeszcze lotnisko w Warszawie. Było zapchane na maksa, a ja – oczywiście – zapomniałem słuchawek. Poziom irytacji skoczył natychmiast. Fast track? Bierzemy! Jadzia nawet się nie zastanawiała, wyglądała wręcz na zadowoloną. 😆

Na Malpensie też nie poszło ekspresowo, ale przynajmniej mają skanery 3D, więc nie trzeba wszystkiego wyciągać z bagażu podręcznego. A na Okęciu? Kurnik i barak w jednym – dalej bawimy się w wyciąganie elektroniki i płynów. XXI wiek, ale nie u nas… 🤷‍♂️

Przelot samolotem

Lecieliśmy Airbusem A350 Air China, a jako pasażerowie „specjalnej troski” zostaliśmy zapytani o weryfikację preferencji żywieniowych, które wcześniej zdefiniowaliśmy na stronie przewoźnika. Brzmi dobrze? No to dodajmy, że sam proces kupowania biletu, edycji rezerwacji czy choćby odprawy online to istny koszmar. System Air China jest tak tragiczny, że momentami człowiek czuje, jakby żyletki same chciały wyskoczyć z szuflady.

Na szczęście lot przebiegł w miarę komfortowo – w naszym rzędzie nie było trzeciego pasażera, więc przestrzeni mieliśmy więcej niż się spodziewaliśmy. Warto wiedzieć, że na pokładzie Air China nie wolno ładować urządzeń z powerbanków. A co do Wi-Fi… no cóż, niby było, ale działało jakby go nie było.

I tak sobie spokojnie dotarliśmy do Chengdu w godzinach porannych.

Odprawa paszportowa w Chengdu

Odprawa poszła gładko, ale formularz przylotowy to był hit – trzeba było wypisać wszystkie kraje, w których było się w ostatnich dwóch latach. No tak, bo na pewno na tym ciasnym polu zmieści się wszystko xD. Potem klasyczne pytania: kontakt do hotelu, jaki hotel, po co – dosłownie spowiedź.

Dodatkowo co kilka kroków kamery śledzące, żebyś przypadkiem nie postawił trzeciego kroku lewą nogą – bo dwa razy to jeszcze ujdzie. Straż graniczna sama z siebie o nic nie pytała, szybka pieczątka do paszportu i dalej.

Ale to jeszcze nie koniec! Bo przecież trzeba było zeskanować bagaż jeszcze raz – jakby mało było wcześniejszych kontroli, no bo kto wie, może podczas lotu magicznie pojawiło się w nim coś nielegalnego? 😅

Wizy i dokumenty

Jak lecisz w świat i masz przesiadkę w innym kraju, to zawsze warto sprawdzić, czy przypadkiem nie potrzebujesz jakiejś wizy albo czy nie ma dziwnych zasad tranzytowych. Bo może się okazać, że zamiast spokojnie przejść do kolejnego samolotu, wpadniesz w wir biurokracji i niepotrzebnych nerwów.

Na szczęście w naszym przypadku było dość prosto. Do Chin do końca 2025 roku możemy wjechać bez wizy na 30 dni, więc luz. W Tajlandii też komfortowo, bo możemy tam siedzieć do 60 dni bez konieczności ogarniania wizy, co jest mega wygodne.

Zakwaterowanie

Szukając noclegu w kraju, którego kompletnie nie znamy, można się poczuć trochę jak w czasach sprzed internetu – niby masz dostęp do sieci, ale z tyloma ograniczeniami, że człowiek zaczyna się zastanawiać, czy to aby na pewno XXI wiek. O chińskim firewallu pogadamy później, ale samo wybranie hotelu było ciekawym doświadczeniem.

Założenie było proste – coś w miarę blisko metra, żeby rano bezproblemowo dojechać na lotnisko. Niby prosta sprawa, ale w praktyce wyszło trochę inaczej. Air China teoretycznie oferuje darmowy nocleg w ramach stopoveru, ale nie załapaliśmy się na wolne miejsce. Poza tym lokalizacja ich hotelu nie do końca pasowała nam pod kątem późniejszego zwiedzania miasta, więc i tak pewnie byśmy z tego nie skorzystali.

Finalnie wybór padł na Skytel Hotel Chengdu-City Center – blisko dworca kolejowego i ostatniej stacji metra linii 18, którą można dojechać bezpośrednio z lotniska. Na mapie wyglądało idealnie – w praktyce? No cóż… 20 minut spacerem w deszczu z walizkami nie było najlepszą opcją. Sam hotel jest przy głównej drodze, ale dojście z dworca było na tyle uciążliwe, że ostatecznie zamówiliśmy DiDi (chiński Uber), zapłaciliśmy jakieś 6 zł i po chwili byliśmy pod hotelem.

I tutaj miłe zaskoczenie! Obsługa pozwoliła nam na wcześniejszy check-in o 9:00 rano, bez żadnej dopłaty. Normalnie zameldowanie zaczynało się od 15:00, więc duży plus dla nich. Pokój? Super. Internet? Jak na Chiny – spoko, do MS Teams wystarczało, ale dostęp do świata zewnętrznego… no, lekko pod górkę. 😅

Warunki drogowe

Jeśli myślisz o wynajęciu samochodu w Chinach, warto wiedzieć, że międzynarodowe prawo jazdy nie jest tu honorowane. Aby legalnie prowadzić pojazd, potrzebujesz chińskiego prawa jazdy. Co więcej, chińskie prawo drogowe bardzo chroni pieszych i rowerzystów. Nawet drobna kolizja może skutkować wysokimi odszkodowaniami i długotrwałymi procesami sądowymi. Czytaliśmy, że jednak w praktyce wielu kierowców nie ustępuje pierwszeństwa pieszym, nawet na przejściach i przy zielonym świetle. Nas to nie spotkało, więc ciężko nam ustosunkować się do tego – wszędzie gdzie byliśmy, na skrzyżowaniach normalnie ustępowano nam pierwszeństwa.

DiDi

Ze względu na te ograniczenia i specyfikę ruchu drogowego, wielu turystów wybiera inne środki transportu. Jedną z najpopularniejszych opcji jest DiDi – chiński odpowiednik Ubera. Aplikacja jest dostępna w języku angielskim i umożliwia łatwe zamawianie przejazdów w przystępnych cenach. DiDi oferuje różne usługi, takie jak taksówki, prywatne samochody czy nawet rowery do wynajęcia. 

Zamiast kombinować z kilkoma aplikacjami, postanowiliśmy korzystać z DiDi wbudowanego w Alipay. I serio – to najlepsza opcja, jeśli nie chcecie się bawić w dodatkowe konfiguracje.

Na moim telefonie miałem Alipay podpięty pod zagraniczną kartę, więc wszystkie przejazdy DiDi szły bezpośrednio z mojego konta. Jadzia nawet nie musiała instalować aplikacji, bo i tak wszystko było ogarniane z mojego telefonu. Wystarczyło, że wpisywałem adres, zamawiałem auto i płatność automatycznie leciała przez Alipay.

Transport zbiorowy w Chengdu

Miasto ma dwa duże lotniska: Chengdu Shuangliu International Airport (CTU) – to starsze i bliżej centrum, oraz Chengdu Tianfu International Airport (TFU) – nowe, ogromne i położone dalej. My przylatywaliśmy na Tianfu i stamtąd musieliśmy jakoś dostać się do miasta.

Jak najtaniej dojechać z lotniska? Najprostsza i najtańsza opcja to metro. Z Tianfu leci linia 18, którą można dojechać prosto do miasta. My wysiadaliśmy na South Railway Station. Metro jest szybkie, bilety tanie (w zależności od dystansu, ale rzędu kilku juanów), więc pod tym względem wszystko na plus. Dalej już przesiadka na preferowaną swoją linię. 

Bilety kupuje się w automatach na stacjach, ale jeśli ktoś planuje więcej jeździć, to lepiej zaopatrzyć się w kartę Tianfutong Pass, która działa na zasadzie prepaid.

Co oprócz metra?

Widzieliśmy też autobusy, które jeżdżą do różnych części miasta, ale nie korzystaliśmy, więc nie będziemy ściemniać, jak to działa. Pewnie tanie, pewnie da się dojechać, ale pewnie też trwa to wieczność.

My w sumie korzystaliśmy tylko z metra, żeby dostać się z lotniska do miasta, a potem do hotelu. Poza tym, jak już trzeba było gdzieś dojechać, to DiDi wychodziło na tyle tanio, że po prostu nie opłacało nam się kombinować z autobusami i szukać połączeń. Metro jest świetne, ale jak trzeba było się dostać w bardziej oddalone miejsce, to czasem podróż zajmowałaby nam dwa razy dłużej niż przejazd autem.

Karta SIM

My zdecydowaliśmy się na eSIM od T-SIM.HK, który kupiliśmy jeszcze przed wyjazdem. Za 3 GB zapłaciliśmy jakieś 18 zł, więc jak na szybkie ogarnięcie internetu – całkiem spoko opcja. Konfigurację zrobiliśmy jeszcze na lotnisku, kiedy mieliśmy dostęp do Wi-Fi, więc nie było stresu z ręcznym ustawianiem już na mieście.

Dlaczego nie kupiliśmy lokalnej karty SIM? W Chinach kupno karty SIM nie jest takie proste, jak w innych krajach. Trzeba się legitymować paszportem, podać numer telefonu do rejestracji, a czasem nawet zrobić skan twarzy. Do tego dochodzi problem z dostępnością – nie w każdym kiosku czy sklepie można taką kartę kupić od ręki. A my nie mieliśmy czasu i ochoty na bawienie się w biurokrację, więc eSIM załatwił sprawę.

A roaming? No cóż… z polską kartą to jakiś kosmos. Ceny są tak absurdalne, że nawet nie braliśmy tego pod uwagę. Lepiej kupić eSIM albo, jeśli ktoś chce więcej danych, poszukać lokalnego operatora na miejscu.

Wielki Chiński Firewall

No i dochodzimy do perełki tego wpisu – czegoś, co każdy podróżujący do Chin powinien ogarnąć przed wylotem. Wielki Chiński Firewall to nie żart. To zapora sieciowa, która skutecznie odcina dostęp do większości zachodnich serwisów, w tym Google, Facebooka czy Instagrama, a nawet niektórych aplikacji bankowych. W skrócie – bez przygotowania można zostać w Chinach z pustym ekranem i zerowym kontaktem ze światem.

VPN to podstawa: Ja, jako że siedzę w IT, zawczasu skonfigurowałem kilka różnych VPN-ów, żeby w razie czego mieć alternatywy. Chińczycy regularnie blokują działanie niektórych VPN-ów, więc zawsze warto mieć więcej niż jeden. Co ważne – VPN trzeba zainstalować przed wylotem. Jak już będziesz w Chinach, ściągnięcie takiej aplikacji może być niemożliwe.

Co z mapami?

No i tu zaczyna się zabawa. Google Maps? Zapomnij. Nie działa. Apple Maps? Daje radę, ale dokładność bywa różna. Baidu Maps? Najlepsza opcja, ale… tylko po chińsku. I nie, nie ma tam ani grama angielskiego. Możesz próbować tłumaczyć interfejs na żywo przez Google Lens, ale powodzenia z tym.

My ratowaliśmy się Apple Maps, które działały całkiem spoko, ale jak ktoś chce bardziej szczegółowe informacje o komunikacji czy trasach pieszych, to Baidu Maps jest dokładniejsze. Trzeba się tylko trochę pomęczyć z chińskimi znaczkami.

Wyżywienie

Nie oszukujmy się – znalezienie czegoś do jedzenia, co by nam pasowało, było trochę wyzwaniem. Nie dlatego, że w Chengdu brakuje jedzenia (bo jest go mnóstwo), ale raczej przez nasze wybredne podniebienia i barierę językową.

Na śniadanie poszliśmy w bezpieczną opcję – Starbucks. Żadnej niespodzianki dla naszych żołądków, klasyczna kawa, coś słodkiego i można było ruszać dalej.

Na obiad… tu już trochę mniej klasycznie, ale nadal bezpiecznie. Wpadła zupka chińska z Family Marta – taka pomidorówka, i szczerze powiedziawszy – była naprawdę dobra. No i tania. Czasem proste rozwiązania są najlepsze.

Kolacji nie było. Po prostu nie byliśmy głodni, a opcje, które mijaliśmy, niekoniecznie nas przekonały.

Za to śniadanie przed wylotem już bardziej konkretne – klasyczne menu poranne w McDonald’s na lotnisku. Tu warto zapamiętać, że Mac w Chengdu jest przed kontrolą bezpieczeństwa, więc jak ktoś planuje szybkie śniadanie przed lotem, to lepiej ogarnąć je przed przejściem przez security.

Kantor czy bankomat?

W normalnych warunkach, podróżując do innego kraju, człowiek zastanawia się, czy lepiej wymienić gotówkę w kantorze, czy wypłacić ją z bankomatu na miejscu. Ale nie w Chinach. Tutaj gotówka jest prawie martwa, a wszystko – dosłownie wszystko – załatwia się przez płatności mobilne.

My nawet nie szukaliśmy kantoru czy bankomatu, bo całość płatności ogarnialiśmy przez Alipay, o którym wspomnieliśmy wcześniej. Od zakupów w sklepach, przez metro, po kawę w Starbucksie – wszędzie wystarczyło zeskanować kod QR i gotowe.

Co nas zaskoczyło? W wielu miejscach jedyną opcją była płatność aplikacją. Terminale albo były schowane gdzieś pod ladą, albo w ogóle nie było możliwości zapłacenia kartą. Nie chodzi o to, że nie dało się ich znaleźć – one po prostu nie były w ogóle w użyciu.

My nawet nie szukaliśmy kantoru czy bankomatu, bo całość płatności ogarnialiśmy przez Alipay, o którym wspomnieliśmy wcześniej. Od zakupów w sklepach, przez metro, po płatność w sklepach – wszędzie wystarczyło zeskanować kod QR i gotowe.

Bankomaty w Chinach istnieją i są dostępne w większych miastach, ale tu pojawia się problem – nie każdy bankomat obsługuje zagraniczne karty. Trzeba szukać tych, które mają oznaczenia Visa lub MasterCard, a nawet jeśli znajdziesz taki bankomat, mogą Cię czekać spore prowizje.

Co najlepiej zrobić?

Alipay i WeChat Pay to święty Graal płatności w Chinach. My podpięliśmy kartę pod Alipay i płaciliśmy wszędzie bez problemu – od biletów na metro, przez kawę w Starbucksie, bilety na zwiedzanie pand. Zero stresu, zero szukania bankomatów, zero kombinowania.

Oczywiście, nie jest to nasze stanowisko, że całkowite zastąpienie gotówki przez płatności cyfrowe to coś dobrego. Mimo że korzystanie z Alipay było wygodne, to sam fakt, że w wielu miejscach gotówką wręcz nie da się zapłacić, jest co najmniej dyskusyjny. Brak alternatywy to już nie wybór. Można się zachwycać technologią, ale taka pełna kontrola nad płatnościami ma też swoją ciemniejszą stronę.

Klimat i warunki pogodowe

Podczas naszego pobytu w Chengdu w lutym, miasto przywitało nas deszczową aurą. Choć luty uznawany jest za miesiąc o niskich opadach – średnio około 11 mm deszczu – to jednak pogoda potrafi zaskoczyć. 

Temperatury w tym okresie są dość łagodne. Średnia dzienna temperatura w lutym wynosi około 14°C, z nocnymi spadkami do około 6°C.  Mimo że zima w Chengdu jest stosunkowo łagodna, warto być przygotowanym na chłodniejsze dni i zabrać ze sobą cieplejsze ubrania.

Chengdu charakteryzuje się klimatem subtropikalnym monsunowym, z czterema wyraźnymi porami roku. Lata są gorące i wilgotne, z temperaturami sięgającymi 33°C, natomiast zimy są łagodne i wilgotne. Opady deszczu koncentrują się głównie w miesiącach letnich, zwłaszcza w lipcu i sierpniu. 

Ciekawostką jest fakt, że Chengdu ma jedną z najniższych rocznych sum nasłonecznienia w Chinach, z przeciętnie 1006 godzinami słońca rocznie. Oznacza to, że miasto często spowite jest chmurami, co nadaje mu unikalny, melancholijny charakter.

Bezpieczeństwo

W kraju, gdzie inwigilacja działa na pełnych obrotach, pytanie brzmi nie „czy jest bezpiecznie?”, tylko „z której strony mam się bać?” xD. No ale szczerze mówiąc – nie czuliśmy się tam w żaden sposób zagrożeni. Chengdu to bardzo spokojne miasto, a jeśli chodzi o turystów, to większość, których spotykaliśmy, była raczej z innych regionów Chin niż z naszych stron.

Bezpieczeństwo w Chinach to trochę temat złożony, bo z jednej strony jest bardzo niska przestępczość uliczna, ale z drugiej – jesteś obserwowany na każdym kroku. Kamery są dosłownie wszędzie. Na dworcach, w metrze, na ulicach, w hotelach, a nawet przy wejściu do niektórych atrakcji. Rozpoznawanie twarzy? Standard. Można się czuć niekomfortowo

Na co uważać?

  • Kieszonkowcy raczej rzadko, ale lepiej nie kusić losu – zwłaszcza w zatłoczonych miejscach, jak metro czy targowiska.
  • Polityka to temat tabu – jeśli chcesz prowadzić luźną rozmowę z lokalnymi, to trzymaj się neutralnych tematów. Krytykowanie rządu? Może lepiej inny temat 😉
  • Szanuj lokalne zasady – w Chinach nikt nie podchodzi lekko do przepisów i kontroli. Nie kombinuj z nagrywaniem miejsc, które są oznaczone jako „No Photography”, nie próbuj obchodzić zasad wjazdowych i nie rób nic, co mogłoby zwrócić na Ciebie uwagę służb.

Miejsca, które odwiedziliśmy w Chengdu

Nie będziemy udawać – za dużo nie zwiedziliśmy. Po porannym locie i całym dniu na nogach byliśmy tak zmęczeni, że jak położyliśmy się spać koło północy, to „zdjęło nas z planszy” momentalnie. Ale mimo to udało się zobaczyć trzy miejsca, które w sumie dały nam jakiś tam obraz tego miasta.

Chengdu Research Base of Giant Panda Breeding

👉 Pinezka na Google Maps

Pierwszym punktem była słynna baza pand, bo przecież jak Chengdu, to pandy. Miejsce na pierwszy rzut oka wygląda jak taki panda park rozrywki – wszędzie dekoracje, gadżety, a Chińczycy na widok pand dosłownie piszczeli z ekscytacji. Czy było aż tak spektakularnie? No nie do końca – zobaczyliśmy może trzy pandy, które niezbyt kwapiły się do jakichś akcji, ale Chińczycy i tak byli wniebowzięci.

Co nas zdziwiło? Przy kupnie biletów spisano nasze dane z paszportu. Serio. Tak po prostu, bez wyjaśnień. Czuło się, że w Chinach ślad po Tobie zostaje wszędzie, nawet jeśli tylko chcesz zobaczyć misia jedzącego bambus.

Tianfu Square

👉 Pinezka na Google Maps

Potem zahaczyliśmy o Tianfu Square, czyli taki główny plac Chengdu. Sporo przestrzeni, nowoczesna zabudowa, no i wielka statua Mao Zedonga. Jest to jakieś tam centrum życia miasta, ale nie powiedziałbym, że robi jakieś ogromne wrażenie. Po prostu duży plac, który wygląda na ważne miejsce w historii miasta.

Jinli Street

👉 Pinezka na Google Maps

Na koniec dnia poszliśmy jeszcze na Jinli Street (锦里), czyli typową chińską uliczkę w klimacie “starych Chin”. Stragany, lampiony, masa ludzi, różne przekąski i sklepiki. Wieczorem wyglądało to naprawdę fajnie – taki typowy turystyczny spot, gdzie można się poczuć jak w filmie kung-fu.

Podsumowanie

Jeden dzień w Chengdu to zdecydowanie za mało, żeby w pełni poznać to miasto, ale wystarczająco, żeby poczuć różnicę kulturową. Od innego stylu życia, przez język, aż po wszechobecną cyfryzację – to zupełnie inny świat niż ten, do którego jesteśmy przyzwyczajeni.

Chengdu wzbudziło w nas mieszane uczucia. Z jednej strony była ta nutka ciekawości, bo wszystko tu jest inne – od znaków na ulicach, przez podejście ludzi, po skanowanie twarzy i płacenie telefonem za wszystko. Z drugiej – trochę zawód, bo spodziewaliśmy się, że młodsze pokolenie będzie lepiej ogarniać angielski. A tu niespodzianka – komunikacja po angielsku praktycznie nie istnieje. Nawet w większych miejscach turystycznych czy wśród młodych ludzi angielski był, delikatnie mówiąc, symboliczny. Dlaczego? Może Chiny są na tyle samowystarczalne, że nie czują potrzeby inwestowania w języki obce?

Co na plus? Było tanio. Nie odczuwaliśmy tutaj bólu portfela, jak to ma miejsce np. w Szwajcarii. Transport, jedzenie, nocleg – wszystko wypadało zaskakująco przystępnie cenowo.

Na pewno warto byłoby tu wrócić kiedyś z większą ilością czasu i innym nastawieniem. Tym razem to był tylko przystanek w drodze do Tajlandii – rano mieliśmy wylot na Phuket, ale to już temat na osobny wpis. Teraz czas sprawdzić, jak wygląda rzeczywistość postpandemiczna. 🚀

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *