Thailand, Bangkok Article cover Thailand, Bangkok Article cover

Tajlandia – Pandemiczna Azja 2021: Bangkok, część 3

Zwieńczenie podróży w Bangkoku w 2021 roku – odkrywanie tętniącej życiem stolicy Tajlandii podczas pandemii, pełnej kontrastów i lokalnego bałaganu.

This post is also available in: Language: EnglishEnglish

Spis treści

Cześć

Po spokojnych dniach na Koh Chang przyszedł czas na Bangkok, miejsce, które zawsze kojarzyło mi się z chaosem, intensywnością i kontrastami. Wieżowce wyrastające ponad zatłoczone ulice, spokojne świątynie schowane gdzieś między zaułkami – to wszystko tworzy wyjątkowy klimat stolicy Tajlandii. Ale czy Bangkok w czasach pandemii nadal miał ten charakter?

To zależy. Stolica nie była zupełnie pusta, ale wyraźnie widać było, że turystyka zmieniła swój rytm. W mniejszych miejscowościach turyści byli niemal niewidoczni – tam pandemia zrobiła z miast i wiosek puste przestrzenie. W Bangkoku jednak bardziej się wtapiali w codzienny tłum mieszkańców. O ile tłum w ogóle można było nazwać tłumem, bo pandemia wpłynęła także na życie wielkiego miasta.

Jeśli jeszcze nie czytaliście o wcześniejszych etapach podróży, zapraszam do dwóch pierwszych części relacji:

Czy Bangkok zachował swój charakter? Częściowo tak, choć w innej odsłonie. Tego, jak wyglądała stolica w tych wyjątkowych czasach, dowiecie się w dalszej części artykułu. 😊

Gdzie znajduje się Bangkok?

Bangkok to stolica i największe miasto Tajlandii, położone w centralnej części kraju. Miasto leży nad rzeką Menam (Chao Phraya), która wpływa do Zatoki Tajlandzkiej, oddalonej o około 25 kilometrów na południe od centrum Bangkoku.

Bangkok jest kluczowym węzłem komunikacyjnym Tajlandii, łączącym kraj zarówno drogowo, kolejowo, jak i lotniczo. Główne lotnisko miasta, Suvarnabhumi (BKK), obsługuje loty międzynarodowe i krajowe, a Don Mueang (DMK) głównie tanie linie lotnicze. Dzięki swojemu położeniu Bangkok jest doskonałą bazą wypadową do odkrywania reszty kraju.

Jak dostałem się do Bangkoku?

Z Koh Chang wyruszyłem samochodem w kierunku stolicy. Droga wymagała przeprawy promowej z wyspy na ląd, a potem kilkugodzinnej jazdy do Bangkoku. Mimo że podróż zajęła trochę czasu, dała możliwość obserwowania różnych krajobrazów Tajlandii.

Opuszczam promem Koh Chang

Bilet na prom miałem zakupiony z wyprzedzeniem, co pozwoliło mi uniknąć dodatkowych formalności. Stawiłem się na wyznaczoną poranną godzinę i wszystko poszło sprawnie. Tym razem, wyciągając lekcję z poprzedniego razu, najechałem na rampę załadowczą bez problemów – można powiedzieć, że wprawa przyszła z doświadczeniem. 😄

Z prowincji Trat jazda samochodem

Po opuszczeniu promu z Koh Chang, kontynuowałem podróż samochodem z prowincji Trat do Bangkoku. Trasa o długości około 320 km prowadzi głównie drogą krajową numer 3, znaną jako Sukhumvit Road. Droga jest w dobrym stanie, co sprawia, że podróż przebiegała płynnie i komfortowo. Pokonanie tej trasy zajmuje zazwyczaj około 4-5 godzin, w zależności od natężenia ruchu i warunków pogodowych.

Celem mojej jazdy było lotnisko Suvarnabhumi, gdzie planowałem oddać wynajęty samochód. Zdecydowanie wolałem uniknąć wjeżdżania samochodem do samego centrum Bangkoku – perspektywa tracenia czasu w korkach nie była szczególnie kusząca. Z lotniska udałem się już koleją miejską Airport Rail Link, która szybko i sprawnie dowiozła mnie do stacji Ratchaprarop, w pobliżu mojego hotelu. 😊

Zakwaterowanie

Wcześniej we wpisach o podróży nie wspominałem o cenach za noclegi, ale w Bangkoku ceny podczas pandemii były po prostu… no śmiesznie niskie. Postanowiłem więc zaszaleć i wybrać coś z górnej półki. Padło na pięciogwiazdkowy The Berkeley Hotel Pratunam – za trzy noce ze śniadaniem zapłaciłem jedynie 335 zł. Serio, za całość! Gdy teraz patrzę na ceny tego hotelu, to aż tęsknię za tamtymi czasami (przynajmniej z perspektywy portfela 😅).

Sam hotel? Pokój bardzo spoko – przestronny i wygodny, a śniadania naprawdę solidne, choć bez fajerwerków. Lokalizacja w dzielnicy Pratunam to duży plus, zwłaszcza jeśli lubisz zakupy. W okolicy jest mnóstwo targowisk i centrów handlowych.

Jak wyglądał Bangkok podczas pandemii?

Bangkok, nawet w czasach pandemii, pozostawał miejscem, które żyje na wysokich obrotach. Po spokojnym Koh Chang czy procedurach na Phuket, wjechanie do tego miasta było jak zderzenie z miejską dżunglą. Gwar, ruch uliczny, nieustanny hałas – wszystko to wróciło na mnie z podwójną siłą. Pierwsza myśl? „Jezus, ile tu się dzieje!”

Oczywiście, pandemia zmieniła pewne rzeczy. Maseczki były absolutnym standardem – nosili je wszyscy, wszędzie. Przed wejściem do centrów handlowych czy restauracji trzeba było przejść rutynowe sprawdzenie temperatury. Płyny do dezynfekcji? Były na każdym kroku, jakby ktoś posadził je na ulicach obok straganów z jedzeniem. W niektórych miejscach wymagano skanowania kodów QR, co nadawało miastu jeszcze bardziej cyfrowy charakter.

Mimo tych środków ostrożności, Bangkok zachował swoją esencję. Turyści – choć było ich znacznie mniej – wtapiają się w tłum lokalsów, dodając miastu nieco innego klimatu. W porównaniu z ciszą na Koh Chang, tutaj czułem, że życie wciąż się toczy, choć w trochę zmienionym rytmie.

Co mnie zaskoczyło? Nawet w czasie pandemii ruch uliczny potrafił przypominać chaos, z którego Bangkok słynie. Tuk-tuki przeplatały się z motocyklami, samochody wciśnięte w korki stały godzinami, a w powietrzu unosiła się mieszanka spalin i zapachów jedzenia z ulicznych straganów. Bangkok był sobą – nawet w pandemii.

Co udało się zobaczyć?

Podczas wizyty w Bangkoku postanowiłem skoncentrować się na eksploracji najbliższej okolicy mojego hotelu. Nie chciałem przemierzać całego miasta, więc większość czasu spędziłem w centrach handlowych, które w Bangkoku są niemalże miniaturowymi miastami – pełne sklepów, restauracji, a czasem nawet kin czy basenów. To swoisty kontrast do ulic na zewnątrz, które w niektórych miejscach były… no cóż, dalekie od ideału.

Wystarczyło wyjść na spacer, by zetknąć się z bardziej surową rzeczywistością miasta. Szczury na ulicach to widok, który trudno zignorować – i tak, było to równie ohydne, jak brzmi. Do tego chaos ruchu ulicznego i ogólny brud sprawiały, że trudno było poczuć się swobodnie, szczególnie w mniej reprezentacyjnych dzielnicach.

Spróbowałem też bangkockich autobusów – i muszę powiedzieć, że ich stan przeniósł mnie w czasie do najgorszych wspomnień z warszawskimi Ikarusami z lat 90. Duszno, brudno i ogólny brak komfortu. Zdecydowanie lepiej poruszać się metrem, które jest nowoczesne, czyste i pozwala ominąć wszechobecne korki.

Wybrałem się także do Chinatown, które mimo tłoku i chaosu oferuje niesamowity klimat. Lampiony, wąskie uliczki i wszechobecne stragany z jedzeniem tworzą atmosferę, która zapada w pamięć, nawet jeśli czasem przytłacza ilością bodźców.

Bangkok to miasto, które atakuje wszystkie zmysły – jednych zachwyca, innych męczy. Ja znalazłem w nim zarówno rzeczy, które mnie zafascynowały, jak i takie, które zniechęcały.

Wracam do Polski

Czy mogę powiedzieć, że zwiedziłem Bangkok? Zdecydowanie nie. Stolica Tajlandii to miejsce tak ogromne i zróżnicowane, że jeden czy dwa dni to zaledwie muśnięcie tego, co miasto ma do zaoferowania. Aby naprawdę poznać Bangkok, potrzeba czasu – dużo czasu. Spokojne zwiedzanie, odkrywanie ukrytych zaułków, smakowanie jedzenia z ulicznych straganów – na to wszystko nie było przestrzeni w tak krótkim pobycie.

Mimo ograniczeń czasowych i pandemicznych udało mi się jednak zobaczyć, jak miasto radziło sobie w tych nietypowych realiach. Bangkok, choć wciąż tętniący życiem, wydawał się działać w nieco innym rytmie. Środki ostrożności, maseczki, mierzenie temperatury – wszystko to było codziennością. W pewnym sensie ta podróż dała mi unikalną perspektywę, pozwalając zobaczyć, jak różne regiony świata adaptują się do globalnego kryzysu.

Podróż w czasie pandemii to doświadczenie inne niż wszystkie – mniej tłumów, więcej spokoju, ale też pewne wyzwania. Bangkok był zaledwie jednym z etapów tej wyprawy, a z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że warto było choć na chwilę się w nim zatrzymać, nawet jeśli zostawił niedosyt. Może kiedyś będzie okazja, żeby wrócić i odkryć go w pełni. 😊

Lotnisko

Mój powrót do Polski odbywał się liniami Qatar Airways z przesiadką w Dosze. I to właśnie ten tranzyt w Katarze stał się początkiem pewnej przygody, o której opowiedziałem w osobnym artykule poświęconym temu, jak wyglądał kraj tuż przed FIFA 2022. Wiedziałem, że oficjalnie nie mogę opuścić lotniska, ale kilkanaście godzin czekania na lot w zamkniętej strefie było wizją, która mnie nie zachwycała.

Ryzyk fizyk – spróbowałem. Zagadałem na kontroli paszportowej, wyjaśniłem sytuację, a może trochę los mi sprzyjał… i udało się! Wyszedłem na miasto. 😄

Całą tę przygodę, razem z moimi spostrzeżeniami na temat Kataru w tamtym czasie, możecie przeczytać w artykule dostępnym tutaj. Było warto – nie tylko dla zmiany otoczenia, ale i dla zobaczenia innego oblicza tego kraju przed wielkim sportowym wydarzeniem. 😊

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *