Witaj czytelniku!
To już trzecia część naszego pamiętniczka, a właściwie dziennika pokładowego — te brudy z trasy bez filtra. Turcję mamy za plecami, jedziemy dalej: Irak (Erbil, Bagdad), a potem krótki postój w Kuwejcie. Mniej „pocztówek”, więcej codzienności: checkpointy i pieczątki, upał jak z pieca, czasem agregat zamiast prądu, klaksony na powitanie i sporo zwykłej ludzkiej życzliwości po drodze.
To wciąż dziennik z drogi, nie przewodnik. Gdzie zostaliśmy dłużej i faktycznie coś zwiedzaliśmy, opisaliśmy osobno — tam znajdziesz praktyczne wskazówki, mapki i jedzenie, które warto upolować.
Jeśli trafiasz tu pierwszy raz, rzuć okiem na wcześniejsze części:
- 👉 Część 1 – Z Polski do Turcji (pierwszy etap)
- 👉 Część 2 – Turcja: Stambuł, Ankara, Kapadocja, Şanlıurfa
A całe centrum dowodzenia wyprawy — mapa trasy, partnerzy i wszystkie odcinki — czeka tu: 🏍️ Strona projektu Desert Horizons 2025. No to co, pasy zapięte? Jedziemy dalej.
Dzień 14: 11 września 2025, czwartek
🇮🇶 Irak, Erbil (Autonomiczny Region Kurdystanu) -> 🇮🇶 Irak, Bagdad
Witamy z Erbilu (po polsku bywa też „Irbil”, ale w sieci zdecydowanie częściej przewija się „Erbil”). Wczorajszy dzień opisaliśmy w osobnym artykule — jeśli trafiasz tu pierwszy raz, zerknij tam, bo jest o tym, gdzie jedliśmy, jak ogarnęliśmy fizyczną kartę SIM i co nas zaskoczyło w stolicy kurdyjskiej autonomii. Dziś ruszamy do Bagdadu. Tak, wiemy: przy tych temperaturach powinniśmy startować bladym świtem. To późne wyjeżdżanie jeszcze zemści się przy drodze do Kuwejtu, ale o tym później. Znieśliśmy bagaże do garażu, spakowaliśmy się, zabraliśmy wodę, zatankowaliśmy przed wyjazdem z miasta (nie trafiliśmy na stację, która przyjmowałaby płatność kartą).
Kawałek za Erbilem jest pierwszy checkpoint do części federalnej. Checkpoint to po prostu punkt kontroli bezpieczeństwa prowadzony przez policję lub wojsko; zwalniasz, pokazujesz dokumenty, czasem zadają kilka pytań i jedziesz dalej. Funkcjonariusze zaprosili nas do budki, sprawdzili paszporty i wizy, dali nam butelki wody i powiedzieli wprost: jeśli cokolwiek poczujemy, że jest nie tak, dzwonimy na 911. To zmienia perspektywę jazdy. O tym, jak wygląda prowadzenie motocykla w Iraku z poziomu kierowcy — zasady na drodze, czego się spodziewać na checkpointach, czego nie robić — opowiadamy w osobnym tekście.
Po drodze minęliśmy bodajże sześć checkpointów. Na każdym zeszło od dwóch do pięciu minut: paszporty, wizy, czasem pytanie skąd i dokąd. Im bliżej Bagdadu, tym większy korek i gorszy asfalt. Fotoradary jakby się rozpłynęły. Na checkpoincie przy wjeździe do miasta staliśmy dłużej, ale tylko dlatego, że ogarniano dla nas wodę. Żołnierz oparty o lufę karabinu wyglądał jak kadr z filmu, a my robiliśmy na mieście za małą atrakcję. Trąbienia, machania, kciuki w górę — sporo sympatii.
Pod hotelem zaparkowaliśmy pod okiem ochrony. Panowie pilnowali nie tylko obiektu, ale i naszego motocykla, więc nie czuliśmy się w ogóle zagrożeni. Dziś odpuściliśmy zwiedzanie miasta wieczorem. Zamówiliśmy jedzenie przez Talabat (shawarma, bo czymże innym, skoro cały miesiąc to nasz podstawowy pokarm haha), a w pobliskim sklepie spożywczym trafiliśmy na polskie produkty. Widok serka „Łaciaty” w Bagdadzie trochę nas rozbroił. 😅
Zaskoczyły nas zaniki prądu. W praktyce działa to tak, że miejska sieć ma częste przerwy, więc sąsiedztwa i hotele podpierają się własnymi lub „wspólnotowymi” generatorami dieslowymi. Kiedy sieć siada, włącza się agregat. To ratuje klimatyzację i światło, ale ma minus: hałas i spaliny, które przy otwartym oknie potrafią wejść do pokoju. Ten temat opisujemy szerzej przy bezpieczeństwie i praktyce podróżowania po Iraku — tu tylko sygnalizujemy, żebyście nie zdziwili się, jeśli w nocy kilka razy zmieni się brzmienie klimatyzacji.
- ⌚️ Czas jazdy: 5 godzin 48 minut;
- 🛣️ Dystans: 365 km;
- 🏍️ Średnia prędkość: 75 km/h
Dzień 16: 13 września 2025, sobota
🇮🇶 Irak, Bagdad -> 🇮🇶 Irak, Babilon -> 🇮🇶 Irak, Bagdad
Dzień wcześniej zrobiliśmy Bagdad „na nogach” i Careemem (taki lokalny odpowiednik Ubera), a jeszcze przed zwiedzaniem podjechaliśmy motocyklem do biura Hamraa Insurance, które ubezpieczało nasz motocykl na czas pobytu w kraju. Pogadaliśmy o realiach, dostaliśmy drobne gifty, nagraliśmy dla nich krótką rolkę i… poszliśmy „na lunch”. To „lunch” to trochę eufemizm – libańska kuchnia wjechała w trybie „nie odmawia się” i wróciliśmy ciężsi o kilka dobrych porcji.
Ale wracając do 13 września, to tego dnia zrobiliśmy wyskok do Babilonu – tego właśnie, z podręczników do historii, który zawsze wydawał się gdzieś daleko poza zasięgiem. Po drodze mijamy dwa, może trzy mniejsze checkpointy, a przed samą prowincją Babilon trafiamy na większy, gdzie schodzi nam dłużej. Zapraszają nas do gabinetu kogoś w rodzaju kierownika odcinka; padają pytania, czy mamy nocleg w okolicy, skąd jesteśmy, czy jesteśmy youtuberami. Przez sekundę miałem ciarki, a Jadzia – klasycznie – zero stresu. Tłumaczymy przez Google Translate, że śpimy w Bagdadzie, nie mamy bagaży i nie ma sensu płacić dwa razy.
Kończy się bardzo serdecznie: wspólne zdjęcia, od nas w prezencie magnesy z naszym logo Warsaw Travelers, u nich uśmiechy od ucha do ucha. Na początku totalnie nie czuliśmy, co się dzieje i po co, a wyszła zwykła ciekawość i uprzejmość.
Po drodze widzimy z daleka jedną z posiadłości Saddama Husajna; wejść się nie da – niby renowacja. Szkoda, bo wiemy, że niektórzy robią tam foty, ale z „lokalsem” – a my lokalnego pośrednika nie mieliśmy przy sobie. Duża strata, bo jednak kawał historii mieliśmy pod nosem. Trudno.
Bagdad do Babilonu:
- ⌚️ Czas jazdy: 1 godzina 47 minut;
- 🛣️ Dystans: 107 km;
- 🏍️ Średnia prędkość: 79 km/h
W drodze powrotnej próbujemy jeszcze podjechać pod Taq Kasrę (łuk Ktezyfonu). Jedziemy „dupami”, czyli mniejszymi miejscowościami, i przypadkiem zbliżamy się w okolice obiektu wojskowego. Przy jednym wiejskim checkpoincie zatrzymują nas na dłużej, jakieś dwadzieścia minut. Musieliśmy czekać na akceptację kogoś z góry, że możemy jechać dalej. W międzyczasie funkcjonariusze pytają, czy wszystko mamy; w pewnym momencie myślimy, że chcą od nas pieniądze, a oni… chcieli nam je dać, na wypadek gdybyśmy byli bez gotówki. Wody też chcą dorzucić. Gościnność totalna. Finalnie okazuje się, że Taq Kasra i tak jest nieczynna, więc odpuszczamy. Wracamy dłuższą drogą.
Wieczorem zaglądamy jeszcze na al-Rasheed Street. Pierwsze wrażenie jest dość upiorne: półmrok, sporo kabli, zero ludzi, a potem nagle rozświetlona Zaza Caffe i robi się normalniej. Wojsko krąży, patroluje, macha nam i znowu ktoś chętny dać nam wodę. O samym Bagdadzie, poruszaniu się po mieście i najfajniejszych miejscach piszemy szerzej w osobnym wpisie.
Babilon do Bagdadu:
- ⌚️ Czas jazdy: 2 godziny 57 minut;
- 🛣️ Dystans: 133 km;
- 🏍️ Średnia prędkość: 57 km/h
Dzień 17: 14 września 2025, niedziela
🇮🇶 Irak, Bagdad -> 🇰🇼 Kuwejt, Kuwait City
Wyjazd przed południem to był strzał w kolano. Słońce prażyło jak z pieca: 43–45°C na termometrze, w kasku pewnie bliżej 50. Kilometry nawigacja liczyła jak na złość powoli, a my topiliśmy się w meshowych ciuchach. Po obu stronach drogi ciągnęły się hałdy śmieci — ogromne, ciągłe pasy plastiku, bez dłuższej przerwy aż do setek kilometrów przed granicą z Kuwejtem. Ludzie w kraju cudownie życzliwi, ale ten śmietnikowy krajobraz daje po głowie.
Na jednym z postojów dzieciaki podlewały trawę. Wystarczyło jedno gestykulowane „daj węża” i chwilę później mieliśmy upragniony zimny prysznic ze szlaucha. Ulgę poczuła szczególnie Jadzia – zaczęły się pierwsze sygnały przegrzania, więc zatrzymywaliśmy się częściej. Problem w tym, że zjazdów „pod cień” praktycznie nie było. Po drodze mignęły nam bunkry i wojskowe pozostałości, które przypominają, że to nie jest zwykła autostrada w środku Europy.
Na stacji, gdzie czekaliśmy na cysternę z paliwem, ktoś przyniósł nam michę świeżych fig – nie jedną, całą michę 😂. Fajne, tylko co z tym zrobić na motocyklu? Ja takich rzeczy nie jadam, więc Jadzia dostała komplet prezentu. Zjadła tyle, ile się dało, a resztę „przepchnęliśmy” dalej – wytłumaczyliśmy sąsiadom z innego samochodu na migi, że to prezent „od nas”, i miska zaczęła krążyć między autami xD.
Ale na innej stacji paliw już odczuliśmy drobny scam: młodziak przy dystrybutorze wrobił nas, że za mało zapłaciliśmy za paliwo o 10 zł, co już wtedy powinno zapalić mi czerwona lampkę. Przy tej temperaturze nie było już siły na przepychanki – trudno, lekcja na przyszłość. Chwilę później inny małolat macał nam kamerkę na motocyklu i trzeba go było przegonić. Takie dwie wpadki pod rząd zapadają w pamięć, choć warto dopisać cały obraz: przez resztę pobytu w Iraku nic podobnego się nie wydarzyło. Wszędzie mogą się trafić ludzie, którzy wykorzystają chwilę nieuwagi – ważne, żeby nie uogólniać i pamiętać, że to wyjątki, nie reguła.
Wyjazd z Iraku zajął chwilę. Jadzia poszła na kontrolę osobistą, mnie to ominęło. Paszporty przejrzane, pies obwąchał bagaże. Na granicach to normalne, choć mieliśmy wrażenie, że strażnikom bardziej zależy na „procedurze” niż na tym, żeby nas sprawnie wypuścić. Pod budynkiem irackiej odprawy paszportowej od razu obskoczyli nas fixerzy – to lokalni pośrednicy, którzy za opłatą prowadzą przez stanowiska, podpowiadają, co gdzie zanieść, czasem coś wypełnią i ogarną tłumaczenie. Swoje liczą: około 70 zł za „pomoc” to w tych realiach konkretna kwota. Zapłaciliśmy, poszło szybciej. Na końcu znowu pies służbowy – tym razem rozemocjonowany do tego stopnia, że prawie rozerwał rollbaga, a gościowi za nami rozpruł walizkę. Nie wyglądało, żeby coś wyczuł; raczej temperament lub brak wyszkolenia.
Po stronie Kuwejtu od razu inny klimat. Najpierw paszporty i… kawa, herbata, jakieś przekąski. Bardzo, bardzo miło. Motocykl jedzie na rentgen, Jadzia trafia do klimatyzowanego pomieszczenia dla kobiet (i tylko ona dostała herbatę – miły, choć trochę zagadkowy zwyczaj). Przegrzanie nie odpuszczało, więc to chłodne pomieszczenie było zbawieniem. Zostaje jeszcze obowiązkowe ubezpieczenie pojazdu; urzędnik długo gapi się w polski dowód rejestracyjny i za numer rejestracyjny postanawia użyć… kodu pocztowego urzędu w Warszawie. Dokument „międzynarodowy”, a jednak po polsku – nic dziwnego, że rodzi konsternację.
Do hotelu dojeżdżamy wieczorem, kompletnie wykończeni. Motocykl ląduje pod samym wejściem, recepcja ma na niego oko, a my gasimy pożar u Jadzi… Taco Bellem. Działa od ręki – jak nowo narodzona. O kradzież w Kuwejcie się nie martwiliśmy wcale. Szczerze, przez całą trasę mało kiedy mieliśmy takie myśli; bardziej w Serbii czy Bułgarii, i to też krótkie momenty.
Oglądamy jakieś filmiki jeszcze przez chwilę w tle, prysznic, i odpadamy. Jutro zwiedzanie Kuwejtu i pierwsze praktyczne starcia z tutejszą codziennością.
- ⌚️ Czas jazdy: 10 godzin 22 minuty;
- 🛣️ Dystans: 669 km;
- 🏍️ Średnia prędkość: 100 km/h
Czas na odpoczynek w Kuwejcie
Po takim strzale kilometrów wreszcie zwalniamy — Kuwejt to dla nas chwila na złapanie oddechu, trochę miejskich widoków, zatoka, klima na full i proste rzeczy, które po długiej trasie smakują najlepiej. Tu nie będzie epopei: następny odcinek będzie krótszy, bo i kraj mniejszy, ale klimat wart osobnej kartki w naszym pamiętniczku.
Jeśli interesuje Cię, co konkretnie zobaczyć i jak spędziliśmy czas w Kuwait City (gdzie podjechać nad wodę, co zjeść, jak ogarnąć praktyczne drobiazgi), przygotowaliśmy do tego osobny tekst — nasz dzienniczek – pamiętniczek to inna para kaloszy. A teraz lecimy dalej: zapraszamy do kolejnej części z Kuwejtu, już na luzie i bez pośpiechu. 😊