This post is also available in:
English
Spis treści
Cześć! 👋
To był jeden z tych wypadów z serii: „A może by tak gdzieś wyskoczyć?”. W czerwcu 2025 r. padło na Kiszyniów. Krótki city break, totalnie na luzie, bez wielkich planów – po prostu chcieliśmy zobaczyć, jak wygląda stolica Mołdawii i czy warto ją wpisać na listę weekendowych kierunków. No i… było ciekawie.
Gdzie znajduje się Kiszyniów?
Kiszyniów to stolica Mołdawii – kraju położonego między Rumunią a Ukrainą. Samo miasto znajduje się mniej więcej w centralnej części państwa, nad rzeką Bîc. Niektórzy powiedzą: „Europa, ale trochę inaczej”. I rzeczywiście – Mołdawia to jeden z mniej oczywistych kierunków na mapie, rzadko oblegany przez turystów.
Z roku na rok zagranicznych gości jest tu więcej, ale to nadal nie jest turystyczny kierunek jak Praga czy Budapeszt. Mieszka tu ok. 665 tys. osób, a Mołdawia – w zestawieniu z całym kontynentem – jest jednym z najmniej zatłoczonych turystycznie krajów: rocznie odwiedza ją raptem kilka–kilkanaście tysięcy osób zagranicznych. Dla porównania, w 2022 r. było ok. 162 000 turystów z zagranicy. Właśnie dlatego Kiszyniów kusi tych, którzy szukają czegoś spokojniejszego, trochę mniej przewidywalnego i bez tłumów na każdym kroku.
Wyruszamy z Polski do Mołdawii
Bilety kupiliśmy mniej więcej miesiąc wcześniej – za całkiem sensowną cenę: 140 zł od osoby w obie strony, Wizz Airem z Warszawy. Nasz lot był co prawda opóźniony, ale że mieliśmy dostęp do saloniku biznesowego dzięki Smart Delay z Revoluta, to w sumie nawet się ucieszyliśmy.
Ja dokończyłem trochę pracy, Jadzia zjadła spokojnie obiad i zanim się obejrzeliśmy, trzeba było się zbierać do bramki. Samolot był prawie pełen, a sam lot przebiegł szybko i bezproblemowo. O komforcie w WizzAirze raczej nie ma co marzyć – ale jak to mówią, jaka cena, taka wygoda.
Wizy i dokumenty
Jeśli jedziesz z Polski (albo z innego kraju UE), zazwyczaj wystarczy ważny paszport lub dowód osobisty – Mołdawia honoruje dokumenty UE, a Polacy mogą zostać do 90 dni bez żadnych formalności. My wybraliśmy paszporty – bo lubimy zbierać pieczątki i czujemy klimat każdego przejścia granicznego 😉.
Jeśli planujesz road‑trip z Polski do Mołdawii autem, warto wiedzieć, że to nie tylko paszport i prawo jazdy:
- Zielona Karta lub lokalne ubezpieczenie graniczne jest koniecznością – bo polskie OC nie działa poza UE.
- Na granicy trzeba zadeklarować pojazd i opłacić obowiązkową winietę (road tax), którą kupisz na przejściu lub online (evigneta.gov.md).
- Musisz mieć przy sobie prawo jazdy, dowód rejestracyjny, polisę i… paszport lub dowód, bo te ostatnie przydadzą się także przy kontroli – wszystko powinno mieć ważność min. 90 dni od wjazdu .
- Jeśli auto nie jest Twoje, trzeba mieć także notarialne pełnomocnictwo właściciela, przetłumaczone (rumuński/rosyjski), ze wszystkimi danymi samochodu i kierowcy.
Zakwaterowanie
Nocleg ogarnęliśmy przez booking.com – wybraliśmy Hotel Astoria. Za cztery noce ze śniadaniami zapłaciliśmy 951 zł. W teorii brzmi okej, ale… śniadania szybko nam się znudziły. Po dwóch dniach po prostu odpuściliśmy – wybór był słaby, pieczywo i dodatki raczej podstawowe, wędliny praktycznie nie było. Kto przyszedł później niż o 9:00, ten już musiał się zadowolić resztkami, a o ciepłą herbatę trzeba było poprosić i poczekać swoje.
Sam pokój? Bez rewelacji, łazienka też malutka, ale nie było tragedii – ot, przeciętny standard. Duży plus za lokalizację – do centrum mieliśmy rzut beretem i wszędzie spokojnie dało się dojść na piechotę. Na plus też bliskość pętli autobusów dalekobieżnych, gdyby ktoś planował dalsze wypady poza miasto.
Czy polecamy? Jeśli komuś zależy na dobrej bazie wypadowej i nie ma wielkich wymagań, to w porządku. Ale jeśli lubisz zacząć dzień od konkretnego śniadania – poszukaj czegoś innego.
Warunki drogowe
Jeśli jesteście przyzwyczajeni do jakiegoś porządku na drogach i w parkowaniu, to w Kiszyniowie czeka Was lekki szok kulturowy. Centrum miasta to prawdziwe eldorado parkingowe – auta czasem stoją, gdzie popadnie: na chodnikach, trawnikach, czasem nawet na przejściu dla pieszych. Aktywiści miejscy mieliby tutaj pole do popisu. Najbliżej temu chyba do ukraińskiej szkoły parkowania niż do tego, co widzimy w Warszawie.
Z perspektywy pieszego warto mieć oczy dookoła głowy – na pasach nie zawsze można liczyć na to, że kierowca się zatrzyma (chociaż oficjalnie powinien). Przepisy mówią wyraźnie, że pieszy na przejściu ma pierwszeństwo, a parkować można tylko w miejscach wyznaczonych – ale w praktyce… bywa różnie. Mandaty za nieprawidłowe parkowanie czy przekroczenie prędkości są stosunkowo niewysokie, więc nie odstraszają aż tak skutecznie jak w Polsce.
Podróżowanie samochodem
Ograniczenia prędkości: 50 km/h w terenie zabudowanym, 90 km/h poza miastem, a na wybranych odcinkach ekspresowych do 110 km/h.
Drogi w centrum są w miarę ok, ale im dalej od miasta, tym bardziej czuć postsowiecką rzeczywistość: zdarzają się dziury, objazdy po szutrze i sporo nerwowych manewrów. My głównie chodziliśmy pieszo, ale przy krótkim wyjeździe nawet raz wybraliśmy się autobusem poza miasto – kultura jazdy też raczej na luzie, ale do Egiptu daleko. 😉
Transport zbiorowy w Kiszyniowie
Z transportem publicznym w Kiszyniowie jest… swojsko i po wschodniemu. Tu widać, że kraj nie jest bogaty – przeciętna pensja to około 770 EUR brutto/mies. (czyli ok. 15 000 MDL, w mieście nieco ponad – 910 EUR) . Przy tych zarobkach ceny biletów muszą być niskie – to ma sens.
Dlatego standardowy przejazd kosztuje tylko 6 lei (~1,1 zł), cena jak za batonik – i to bez względu, czy jedziesz z jednego rogu miasta na drugi . A jak się dokładniej przyjrzysz, to okaże się, że te „śmiesznie niskie” ceny są właściwie dopłatami z kieszeni miasta i Unii Europejskiej.
Dlaczego o tym warto wiedzieć? Bo te niskie ceny to nie magia – tylko budżet miasta i pomoc unijna. Bez subwencji przejazd kosztowałby pewnie kilka razy więcej. Ale dopóki tak jeździmy, to płacimy grosze za transport, a państwo i Unia pilnują, by miał on ręce i nogi – choć nie wygląda jak z katalogu.
Komunikacja miejska
W stolicy rządzą trolejbusy i autobusy – i choć to osobne firmy, to działają w ramach jednej miejskiej komunikacji. W praktyce: nie musisz się zastanawiać, do czego wsiadasz, bo ceny i zasady są te same.
Za bilety w niektórych trolejbusach możesz zapłacić kartą, korzystając z terminala w kasowniku. Autobusy dalekobieżne niestety są mniej nowoczesne – tam terminali nie spotkaliśmy. Za to w obu przypadkach pojawia się coś rzadko spotykane – panie bileterki. Trochę jak w Tajlandii: one Ciebie znajdą, nie Ty ich. Wchodzisz do pojazdu, po chwili podchodzi pani i sprzedaje Ci bilet (najlepiej mieć drobne, bo z dużym nominałem możesz usłyszeć pomruk niezadowolenia). I nie kombinuj – bileterka ma oko na wszystkich.
Yandex Go oraz Bolt
Uber w Kiszyniowie nie istnieje. Za to działa Yandex Go i Bolt, choć z tym drugim – przynajmniej u nas – były cyrki na lotnisku, bo apka nie chciała się odpalić wieczorem, gdy naprawdę chcieliśmy się już dostać do hotelu. Ostatecznie korzystaliśmy z Yandexa na powrocie i wszystko poszło gładko.
Ceny? Na nasze, polskie zarobki – wręcz śmieszne, zwłaszcza w porównaniu do tego, co płaci się u nas za przejazd przez pół miasta. Przykładowo, kurs z centrum na lotnisko to wydatek rzędu 20–25 zł. Warto tylko pamiętać, że dla miejscowych to już całkiem sporo, więc nie wypada narzekać, że drogo.
Karta SIM
Podczas krótkiego pobytu w Kiszyniowie korzystaliśmy z lokalnej karty eSIM od Moldcell – i śmiało możemy ją polecić. Cały proces był mega prosty: pobraliśmy aplikację, zarejestrowaliśmy konto (bez podawania jakichkolwiek danych osobowych), kupiliśmy pakiet i po chwili mieliśmy już internet.
Jedna karta kosztowała nas mniej niż 10 zł i dostaliśmy za to naprawdę solidny pakiet – około 20 GB + 20 GB bonusu, więc wystarczyło z nawiązką. Porównując do cen pakietów z Airalo albo innych dostawców eSIM – cena lokalna była dosłownie groszowa.
W Mołdawii poza Moldcellem masz jeszcze Orange. Ten operator stawia dodatkowo automaty na mieście, w których można kupić fizyczne SIM-ki, więc jeśli ktoś woli standardową kartę – żaden problem.
Rejestracja numeru nie jest obowiązkowa, nie trzeba nigdzie wpisywać danych paszportowych ani z dowodu osobistego – wgrywasz eSIM-a albo wkładasz kartę fizyczną i od razu masz dostęp do sieci.
A sam internet? Działał bez problemów, idealnie do map, komunikatorów, a szczególnie dobrze sprawdził się Wi-Fi Calling, kiedy byliśmy w hotelu. W centrum miasta co jakiś czas trafiają się lokalne hotspoty, ale z własną kartą SIM można spokojnie je zignorować.
Krótko mówiąc – nie przepłacajcie za pakiety globalne. Mołdawskie eSIM-y to taniocha, zero formalności i zero problemów z połączeniem.
Wyżywienie
Stołowaliśmy się mieszanie – trochę lokalnych klasyków, trochę dostaw z Glovo (np. coś greckiego), ale najczęściej trafialiśmy na solidne kotlety. Kuchnia mołdawska jest prosta, sycąca i mocno oparta na mięsie, serach, warzywach i zbożach.
Typowe dania to sarmale (gołąbki), mămăligă (miejscowy odpowiednik polenty), zeama (rosół z makaronem i kwaśną nutą), colițunași – pierożki z serem albo mięsem, placinta – pieczone placki z serem, ziemniakami lub owocami. Nie zapomnijcie też spróbować ghivetch, warzywno-mięsnego gulaszu narodowego , albo delikatnego ciulamy – mięsa (lub grzybów) w kremowym sosie.
Kantor czy bankomat?
Przed wyjazdem spodziewaliśmy się, że w Kiszyniowie może być trudno z płatnościami kartą, więc na wszelki wypadek pierwszego dnia zabraliśmy ze sobą gotówkę. Okazało się jednak, że większość rzeczy da się tu spokojnie ogarnąć kartą – w restauracjach, sklepach czy nawet mniejszych punktach usługowych. Finalnie częściej płaciliśmy bezgotówkowo, a gotówkę… musieliśmy wręcz „na siłę” gdzieś wydać, żeby się jej pozbyć.
Zdarzały się jednak miejsca, gdzie gotówka była konieczna – szczególnie na lokalnych bazarach, które przypominają polskie realia z lat 90. Tam karta nie istnieje, a o Bliku nikt nawet nie słyszał.
Jeśli chodzi o wypłaty z bankomatów – nie są darmowe, ale opłaty nie zwalają z nóg. Za wypłatę 500 MDL (czyli ok. 100 zł) zapłaciliśmy prowizję 27 MDL (ok. 5 zł). Da się przeżyć, ale warto mieć świadomość, że coś potrącą.
Klimat i warunki pogodowe
Byliśmy w Kiszyniowie na początku czerwca 2025 roku i pogoda trafiła nam się… taka trochę nijaka. Ani upał, ani chłód. Mieliśmy ze sobą minimalistyczny zestaw ubrań, ale kurtki – na wszelki wypadek – wzięliśmy. I w sumie częściej je nosiliśmy pod pachą niż na sobie. Raz zawiało, raz wyszło słońce, raz przeszła przelotna ulewa – taki miks, który ciężko było przewidzieć z wyprzedzeniem.
Czerwiec w Mołdawii to miesiąc przejściowy. Średnie dzienne temperatury oscylują tu wokół 21–25 °C, choć poranki i wieczory potrafią być znacznie chłodniejsze – czasem nawet poniżej 12 °C. To też najbardziej deszczowy miesiąc w roku. Statystycznie w Kiszyniowie pada wtedy przez około 12 dni, a ilość opadów wynosi od 50 do nawet 80 mm. Nie znaczy to, że leje bez przerwy – raczej są to krótkie, intensywne przelotne deszcze, po których znów wychodzi słońce.
Na plus – dzień jest bardzo długi, słońce świeci nawet przez 10–11 godzin i zachodzi dopiero po 21:00. Powietrze jest umiarkowanie wilgotne.
Nam pogoda nie przeszkadzała – wręcz przeciwnie, przyjemnie się chodziło po mieście bez upału, choć dobrze, że mieliśmy lekką kurtkę. Gdybyśmy mieli doradzić komuś, kto wybiera się do Kiszyniowa w czerwcu – warto spakować się na tzw. „wszelki wypadek”. Lekko, warstwowo i z czymś od deszczu – wtedy nic nie zaskoczy.
Bezpieczeństwo
Przylecieliśmy do Kiszyniowa późnym wieczorem, koło 23:00, i od razu poczuliśmy lekki, nostalgiczny vibe rodem z polskich lat 90. – bez dramatycznych akcji i mafijnych pogróżek, ale też bez uśmiechających się życzliwie taksówkarzy przy lotnisku. Jeden pas był okupowany przez taksówkarzy, którzy z twarzy nie wyglądali jak wzorcowi goście powitalni. Woleliśmy więc iść piechotą na najbliższy autobus, choć przystanek, który miał być obok lotniska, znajdował się… 15 minut spacerem dalej.
W samym autobusie byliśmy my i pani bileterka w fartuszku jakby ze sklepu Społem, która próbowała nam wyjaśnić, jak dojechać do hotelu – mimo że mieliśmy już trasę zapisaną w Google Maps. Reszta pasażerów raczej milcząca, bez zbędnej pogawędki czy uśmiechu. Jednak przez cały nasz pobyt nie poczuliśmy się narażeni na niebezpieczeństwo – bardziej zaskoczeni niż zaniepokojeni.
Co mówią oficjalne dane?
- Zwiększona ostrożność – tak eksperci od podróży oceniają Mołdawię: to rezultat napięć przy granicy z Ukrainą i niepewności wokół Naddniestrza, ale Kiszyniów na co dzień funkcjonuje raczej spokojnie.
- Kradzieże kieszonkowe i drobne oszustwa zdarzają się tu i ówdzie – szczególnie w zatłoczonych miejscach jak transport publiczny, targi czy okolice dworców. Nic specjalnego, ale warto pilnować portfela.
- Ważne: policja może prosić o pokazanie dokumentów na ulicy – trzeba mieć przy sobie paszport lub jego kopię. Sporadycznie zdarzają się też nieoficjalne mandaty lub drobne próby wyłudzeń.
Generalnie Mołdawia jest krajem bezpiecznym – poziom przestępczości jest niższy niż w wielu częściach Europy Zachodniej i USA. Mimo że gdzieś tam słyszy się o zorganizowanej przestępczości czy korupcji w policji, to nie przekłada się to na realne zagrożenia dla turystów.
Język
Na co dzień da się dogadać – nawet jeśli nie znasz rumuńskiego, w wielu sytuacjach pomoże rosyjski. My sami słyszeliśmy dużo rosyjskiego, zarówno w autobusie, jak i na ulicy. Starsze osoby i część obsługi w sklepach rozmawia właśnie po rosyjsku, podczas gdy młodsze pokolenie częściej zna rumuński i – sporadycznie – angielski. Menu w restauracjach też w większości było po rosyjsku lub rumuńsku. Na szczęście z DeepL czy Google Translator i odrobiną cierpliwości można załatwić wszystko, co potrzeba.
Miejsca, które odwiedziliśmy w Kiszyniowie
Chociaż nasz wypad do Kiszyniowa był krótki, udało nam się zobaczyć całkiem sporo – nie tylko w samym centrum, ale też poza miastem. Nie będziemy tu wszystkiego opisywać, bo post zrobiłby się kilometrowy, ale jeśli ciekawi Cię, co warto zobaczyć w stolicy Mołdawii i okolicach – zapraszamy do osobnego wpisu, gdzie zebraliśmy nasze polecajki i wrażenia z konkretnych miejsc.
Zdradzimy tylko, że jednym z ciekawszych punktów była wycieczka do słynnej winiarni Cricova – miejsce, które zaskoczyło nas rozmachem, klimatem i… bardzo dobrym winem. Ale więcej o tym już we wspomnianym artykule 😊
📍 Kliknij tutaj, żeby przejść do wpisu: Co zobaczyć w Kiszyniowie?
Podsumowanie
Jakby to wszystko podsumować? Mołdawia – a Kiszyniów szczególnie – to miejsce, które zostawia po sobie dość mieszane, ale ciekawe wrażenia. Wierzymy, że temu narodowi zdecydowanie bliżej do Unii Europejskiej niż dalej – widać to w podejściu do turystów, w codzienności miasta, w ich chęci do zmian. Z drugiej strony, nie da się ukryć, że cień zagrożenia ze wschodu nadal gdzieś tam wisi w powietrzu – nawet jeśli nie czuć tego na co dzień.
Czy Kiszyniów zachwyca architekturą? Raczej nie. Czy ma zapierające dech atrakcje? Też nie bardzo. Ale właśnie dlatego warto tu zajrzeć – żeby zobaczyć zupełnie inny kawałek Europy, który nie jest wystylizowany pod turystów, tylko po prostu… żyje swoim rytmem. To doświadczenie, które zostaje w głowie bardziej niż kolejne zdjęcie katedry czy pałacu.
Powrót do Polski mieliśmy bez żadnych komplikacji. Lotnisko w Kiszyniowie jest niewielkie, ale idzie żyć. No i – jakże by inaczej – na bezcłówce rozliczenie w euro. Przypadek? Nie sądzimy 😄
Czy wrócilibyśmy? Może nie od razu, ale nie żałujemy ani chwili. To był dobry city break, z nutą absurdu, lokalnego kolorytu i winem, które naprawdę warto spróbować.