Desert horizons motorcycle expedition, turkey kapadokya Desert horizons motorcycle expedition, turkey kapadokya

Przez Turcję na południe – dalszy etap Desert Horizons

Kolejny fragment wyprawy Desert Horizons. Przejazd przez Turcję: od Ankary, przez Kapadocję aż do Şanlıurfy, z codziennymi notatkami z trasy.
Spis treści

Witaj czytelniku!

Zapraszamy Was na drugą część naszego dziennika wyprawowego (albo po prostu pamiętniczka) z wyprawy Desert Horizons 2025 — tym razem przenosimy się do Turcji.

Z europejskich autostrad wpadamy w stambulski korek, gdzie temperatura, hałas i zapachy już zupełnie inne niż w Europie.

Dla tych, którzy trafili tu po raz pierwszy — ta seria wpisów to nasze codzienne zapiski z drogi. Bez upiększania, bez przewodnikowych frazesów. Jeśli w jakimś miejscu zatrzymaliśmy się na dłużej i faktycznie coś zwiedzaliśmy, znajdziecie o tym osobne wpisy z praktycznymi wskazówkami i zdjęciami. A jeśli nie widzieliście jeszcze początku naszej trasy, to zajrzyjcie najpierw tutaj: Z Polski do Turcji (pierwszy etap wyprawy)

Więcej informacji o całym projekcie — mapę trasy, partnerów i kolejne etapy — znajdziecie na stronie:

➡️ Strona projektu Desert Horizons 2025

Dzień 6: 3 września 2025, środa

🇹🇷 Turcja, Stambuł -> 🇹🇷 Turcja, Ankara

W poprzedniej części zatrzymaliśmy się na 1 września, kiedy zjechaliśmy do Stambułu późnym wieczorem. 2 września po prostu poszliśmy w miasto: kilka miejsc, których wcześniej nie zdążyliśmy, trochę spacerów, trochę jedzenia. Jeśli sami planujecie krótki wypad albo macie przesiadkę z Turkish Airlines, zajrzyjcie do naszego wpisu o tym, co warto zobaczyć w Stambule podczas stopoveru — opisaliśmy tam i to, co widzieliśmy w 2023, i to, co zrobiliśmy teraz

3 września pakujemy się i kierunek: Ankara. Wyjazd ze Stambułu oczywiście w korku, ale tak jak ostatnio — motocykle poruszają się pasem przy krawędzi i między pasami, więc płyniemy z nurtem. Wyglądaliśmy jak objazdowa wersja Ikei, ale dalej jesteśmy jednośladem i to ratuje czas. Poza miastem drogi świetne: szerokie, równe, z ładnymi widokami. Do Ankary wjeżdżamy już przy większym ruchu, do tego jest trochę górzyście, ale to nie Stambuł — oddech od korków czuć od razu. W hotelu panowie od obsługi gratulują pomysłu, że takim „bydlakiem” postanowiliśmy zrobić tę trasę. Uśmiechamy się — nasz GS lubi takie komentarze.

Ważna rzecz ubezpieczeniowa. Po przekroczeniu Bosforu, zgodnie z zapisami naszych polis, kończyło się nam obowiązywanie autocasco, a razem z nim ochrona GAP. GAP to dodatkowe ubezpieczenie, które w razie szkody całkowitej lub kradzieży dopłaca różnicę między wartością z faktury (albo ustaloną w umowie) a aktualną wartością rynkową/wyceną z AC. Innymi słowy — ma zamknąć „lukę”, kiedy nowe drożeje, a wycena spada. My to mieliśmy, ale tylko do granicy Europy. Jeśli planujecie podobną trasę, sprawdźcie swoje zapisy i zakres terytorialny. Szczerze mówiąc, o kradzież motocykla na tym odcinku martwiliśmy się mniej niż w niektórych miejscach w Europie Zachodniej.

Wieczorem szybki ogar, coś do jedzenia i do łóżka. Następnego dnia idziemy zwiedzać! Jeśli chcesz zobaczyć, jak Ankara smakuje i jak się po niej żyje — gdzie jedliśmy, jak oceniliśmy bezpieczeństwo i jak ogarnia się komunikację — zajrzyj do naszego tekstu z wrażeniami 🌃 Ankara – jedzenie, bezpieczeństwo, komunikacja. A jeśli wolisz konkrety i gotową listę miejsc, przeczytaj nasz przewodnik ⛲️ Co zobaczyć w Ankarze, gdzie zebraliśmy najciekawsze punkty i krótkie tipy dojazdowe.

  • ⌚️ Czas jazdy: 5 godzin 26 minut;
  • 🛣️ Dystans: 464 km;
  • 🏍️ Średnia prędkość: 98 km/h

Dzień 9: 6 września 2025, sobota

🇹🇷 Turcja, Ankara -> 🇹🇷 Turcja, Goreme (Kapadocja)

Po Ankarze czas na zmianę klimatu. Jadzia była nakręcona na balony jak dziecko na prezenty i to był właściwie niepodlegający dyskusji punkt programu. Zaraz po wymeldowaniu spakowaliśmy graty, wyjechaliśmy z miasta i po niespełna trzech i pół godzinach byliśmy już w Göreme, które wybraliśmy jako bazę na Kapadocję. Droga poszła gładko, równy asfalt, a po drodze coraz mniej miasta i coraz więcej przestrzeni. Wjeżdżasz w region i od razu widzisz, że to jest inna planeta — skały czy doliny, człowiek trochę zwalnia z ciekawości nawet jeśli się do tego nie przyznaje.

Na miejscu pierwsze działania były bardzo przyziemne: zostawiamy szybko rzeczy, szukamy w pobliżu jedzenia i sprawdzamy czy nie odwołali nam rezerwacji na lot balonem. Balony startują przed świtem, więc pobudka o 4:30 rano nie jest czymś, co uwielbiamy haha. Ale od razu też dostaliśmy po kieszeni — Kapadocja jest wyraźnie droższa niż reszta Turcji. Obiad, który gdzie indziej zjedlibyśmy za jakieś 4 dychy – tutaj potrafił kosztować dwa razy tyle. O „gratisach od restauracji” można zapomnieć (sałatka, czy jakaś przekąska przed głównym daniem). Gdyby ktoś zobaczył tylko ten region i na tej podstawie oceniał ceny w całym kraju, miałby mocno zafałszowany obraz.

Jeśli chcesz zerknąć, jak to wyglądało od środka — lot balonem, ile to realnie kosztuje, gdzie spaliśmy i co nam podeszło z jedzenia — opisaliśmy to w osobnym tekście o naszych wrażeniach z Kapadocji 🎈 Kapadocja – wrażenia, balony, ceny

  • ⌚️ Czas jazdy: 3 godziny 37 minut;
  • 🛣️ Dystans: 294 km;
  • 🏍️ Średnia prędkość: 99 km/h

Dzień 11: 8 września 2025, poniedziałek

🇹🇷 Turcja, Goreme (Kapadocja) -> 🇹🇷 Turcja, Sanliurfa

Ruszamy z Göreme i już po kilku kilometrach zaczyna kropić. Pamiętacie, jak w Bułgarii odesłaliśmy do Polski przeciwdeszczówki? Tiaa… xD Akurat dziś by się przydały. Przez pierwszą godzinę to tylko mżawka, ale im bliżej rejonu gór Medetsiz (w stronę Adany), tym robi się poważniej. Leje tak, że nasze meshowe kurtki działają jak niechciana klimatyzacja. Temperatura spada do 17–18°C, więc dokładamy bluzy pod spód i zaciskamy zęby. Zatrzymujemy się na stacji: tankowanie, krótka herbata, sprawdzamy prognozę na Garminie i wychodzi, że deszcz trzyma cały odcinek przez góry. Nie ma co stać — jedziemy dalej.

Na jednym z długich zjazdów trafiamy na odcinek z wyfrezowaną nawierzchnią. Rowki prowadzą motocykl jak po szynach, ale nie jest to uczucie, które lubimy w deszczu. Zwłaszcza przy tej masie. Zwalniamy i przez chwilę jedziemy prawą stroną, ostrożnie, żeby nie kłaść się w koleinach. I nagle, jak nożem uciął: góry zostają za nami, a temperatura rośnie do 35°C. My w mokrych ubraniach. Zapach przygody? Powiedzmy, że intensywny.

Ostatni fragment trasy biegnie wzdłuż granicy. Po prawej stronie ogrodzenia i posterunki wojskowe, a za nimi Syria. Dziwne to uczucie – niby zwykła droga, a jednak inny ciężar w głowie. Może kiedyś odważymy się na Aleppo, ale na razie obserwujemy sytuację – dla cudzoziemców lądowe przejścia z Turcją i tak są zamknięte. Po drodze kilka razy ktoś na nas zatrąbił, ale nie ze złości. To były te pozytywne, serdeczne klaksony – machnięcia, kciuki w górę.

Do Şanlıurfy dojeżdżamy wieczorem. Długi dzień, dużo pogody w krótkim czasie. Szybki prysznic, prosta kolacja kupiona w okolicy hotelu i wreszcie możemy się rozłożyć w ogromnym pokoju. Dokupujemy jeszcze jedną kartę eSIM z myślą o Iraku i odpalamy subskrypcję do naszego Garmin inReach – to komunikator satelitarny, który pozwala wysyłać wiadomości i udostępniać pozycję bez zasięgu komórkowego oraz ma przycisk SOS łączący z całodobowym centrum ratunkowym. Daje spokój w głowie, zwłaszcza gdy następne odcinki prowadzą przez mniej oczywiste miejsca. Łóżko jest rewelacyjne. Zasypiamy w minutę.

  • ⌚️ Czas jazdy: 8 godzin 13 minut;
  • 🛣️ Dystans: 629 km;
  • 🏍️ Średnia prędkość: 95 km/h

Dzień 12: 9 września 2025, wtorek

🇹🇷 Turcja, Sanliurfa -> 🇮🇶 Irak, Erbil (Autonomiczny Region Kurdystanu)

No dobra — jedziemy do Iraku 😀 Po roku planowania i rozkmin wreszcie robi się z tego rzeczywistość. Panowie przy wejściu do hotelu wyraźnie się nami interesują, my pakujemy rollbagi i odpalamy Stefana. Mieliśmy jeszcze kupić tureckie herbaty na prezenty, ale czas goni. Przed nami masa kilometrów, a to dopiero końcówka Turcji.

Początek trasy idzie gładko, choć nawierzchnia bywa kapryśna. Co chwilę skaczemy między świeżą warstwą asfaltu po prawej (robioną pod ciężarówki) a starszą po lewej, bo tu i tam trafiają się dziury. Im bliżej granicy, tym większy rozgardiasz — typowe przygraniczne miasteczka, gdzie każdy jedzie, gdzie akurat jest wolne miejsce. W okolicach Syrii Waze, Google Maps i Apple Maps przestają współpracować (z adnotacją, że w tym regionie nie działają funkcje wyznaczania tras). Na szczęście mamy Garmina i pobrane offline mapy w mapy.cz, więc jedziemy jak za starych czasów: po śladzie, bez fiku-miku.

Na terenie przejścia zaczyna się mały teatr. Najpierw niby kontrola paszportów, ale „to nie tutaj”. Potem okienko z listą pasażerów – nie mamy, więc na migi i po angielsku ogarniamy formularz i wypełniamy, co trzeba. Idzie to powoli. Do tego dochodzi epizod z płatnym odcinkiem drogi: opłatę uregulowaliśmy wcześniej przez internet (wyszło coś około dwóch złotych z groszami), ale funkcjonariusz przy ostatniej bramce i tak nas nie wypuszcza. Wracamy do innego okienka, płacimy jeszcze raz (ale już gotówką), bez dyskusji. Granica jest mało intuicyjna – nikt nic nie tłumaczy, trzeba się domyślać. Z godzinę nam zeszło, może trochę więcej, ale ostatecznie jest stempel, jest wyjazd.

Po stronie kurdyjskiej nie odpalamy kamery Insta360 – nie chcemy nikogo prowokować nagrywaniem na przejściu. Z dokumentami idziemy do odprawy paszportowej. Jeden użytkownik dzień wcześniej zrobił nam małe zamieszanie w głowie – czytaliśmy, że potrzebne są dwie wizy: do Kurdystanu i do Iraku Federalnego. Ale weryfikowaliśmy to wcześniej na grupach irackich oraz w ambasadzie… dobra, kończy się tak jak miało być czyli na jednej wizie – kurdyjska pieczątka w paszporcie oraz wydrukowana kartka z wizą federalną. Działa. Potem kontrola pojazdu: celnicy proszą o notarialne upoważnienie do korzystania z motocykla, oglądają pieczęcie ambasady, wszystko się zgadza. Obydwoje najchętniej poszlibyśmy już lulu do łóżka, a do Erbilu jeszcze trzy godziny, w dodatku zapada zmrok. Trzeba cisnąć.

Na koniec jeszcze formalność celna. Carnet de Passages podstemplowany, numer rejestracyjny spisany, opłata 35 USD za tymczasowy import pojazdu przybita do dokumentu i możemy jechać. Dobrze, że mamy pełny bak, bo latanie teraz za kantorem to ostatnia rzecz, na jaką mamy ochotę.

Droga do Erbilu jest… różna. 😂 Miejscami fantastyczny asfalt, a chwilę później objazd poprowadzony po piachu i kamieniach. Drogowcy wyznaczyli objazd, ale to bardziej sugestia niż organizacja. Jedzie się niekomfortowo, motocykl skacze, a ja w kasku mam monolog wewnętrzny o sensie życia. Jadzia z tyłu ma w gratisie Energylandię — czyli największy park rozrywki w Polsce, znany z rollercoasterów. Ale ale… mimo tego ruch jest kulturalny. Kierowcy trzymają prędkości, często nas pozdrawiają klaksonem i machają z uśmiechem. Jesteśmy atrakcją: motocykl na polskich blachach w środku tygodnia, po zmroku, na irackiej drodze.

Do hotelu docieramy wykończeni. Podjazd wyłożony śliskimi płytkami sprawia, że serce podchodzi do gardła 😳 – po bokach zaparkowane auta, a ja mam wrażenie, że zaraz zsunę się jak na lodzie. Udaje się wturlać i zaparkować bez szkód, ale ręce drżą jeszcze chwilę. W środku płacimy gotówką w dolarach, ogarniamy najpotrzebniejsze rzeczy i padamy. Szczegóły o Erbilu — jedzeniu, bezpieczeństwie, cenach i tym, co nas zaskoczyło — wrzucimy do osobnego wpisu. Jeśli macie ochotę, zajrzyjcie tam, bo to już inny świat niż tureckie autostrady.

  • ⌚️ Czas jazdy: 10 godzin;
  • 🛣️ Dystans: 591 km;
  • 🏍️ Średnia prędkość: 69 km/h

I co dalej?

Ciekawi dalej naszych wrażeń wyprawy Desert Horizons? Jedziemy głębiej: drogi i bezdroża Iraku, Bagdad i wszystkie „czy to na pewno dobry pomysł?” po drodze. Jeśli masz ochotę wrócić z nami na siodło, wskakuj kowboju do kolejnej części

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *